genialny film KOneser
Film

Koneser, bo dawno nie pisałam o filmie

Miałam dzisiaj pisać o czymś zupełnie innym, bardziej przyziemnym i bardziej praktycznym, ale obejrzałam film.
I dlatego dzisiaj będzie opowieść o „Koneserze” Giuseppe Tornatore.
Obejrzałam go po raz drugi.
Bo to piękny, wzruszający film.
Obejrzałabym go chyba i trzeci raz. 
Bo drugi raz był inny niż pierwszy.
Nie pamiętałam wszystkiego, ale też stwierdzam, że pewne sceny i sytuacje odebrałam odrobinę inaczej niż za pierwszym razem.
Ciekawe, myślałam, że nie zmieniam się aż tak prędko.
Ciekawe czy ewentualny trzeci raz też będzie inny.

Koneser” to taki mało porywający film w potocznym znaczeniu tego słowa.
Wszystko, co się tam dzieje to gra emocji i gra na emocjach.
Poczytałam sobie dzisiaj kilka „recenzji” (swoją drogą trochę się dziwię, że nikt nie blokuje tego rodzaju twórczości, bo po przeczytaniu czegoś takiego przed seansem, straciłabym chęć do obejrzenia filmu. Opowiadania fabuły osobiście zresztą nie nazwałabym recenzją).
Poczytałam i po raz kolejny doszłam do wniosku, że nic nigdy nie jest jednoznaczne i takie samo dla wszystkich. Eureka!
Weźmy choćby te dwa komentarze:

„… Końcówka rozczarowuje, psychologicznie główny bohater zachowuje się naiwnie, od połowy filmu widz zaczyna się domyślać. Tornatore nawiązuje tym obrazem do innego swojego filmu „1900-człowiek legenda” i do „Vertigo” mistrza Hitchcocka. Obydwa te filmy znacznie lepsze, choć „Koneserowi” nie sposób odmówić niepokojącego nastroju i dobrze poprowadzonej do pewnego momentu akcji.”rawkaz

„…prowadzi z widzem bardzo niebezpieczną grę. Wciąga nas w pułapkę klaustrofobicznej atmosfery świata, w jakim żyją Virgil i Claire” – nie czułam tej niebezpiecznej gry, nie zostałam wciągnięta w pułapkę. Czułam się jedynie obserwatorem smutnego życia Oldmana i najpiękniejszych chwil jakie spędził w towarzystwie Claire. Zastanawiałam się co bardziej nim wstrząsnęło… I jednak ostatnia scena wszystko mi wyjaśniła.” ewakr1985

Zawsze mnie fascynuje fakt, że niektórzy ludzie potrafią dokonywać takich analiz, porównywać dwa i więcej filmów, formułować wnioski, oskarżenia czasem nawet.
Zupełnie jakby oglądanie filmu to był dla nich pewnego rodzaju ring i jakby musieli stale toczyć jakąś walkę.
Osobiście jest mi bliżej do tej drugiej recenzji.
Nie idę do kina, nie oglądam filmu po to, żeby dokonywać analizy, żeby porównywać go do innych, żeby ocenić.
Tzn. jasne, że na koniec oceniam czy mi się podobało czy nie, ale nie oceniam pracy, wyborów reżysera i pozostałych twórców.
To ich świat, ich pomysł, oddają nam kawałek siebie, kawałek swojego wnętrza, nad którym pracowali najlepiej, jak potrafili.
Podoba mi się, albo nie, to wszystko.

No dobrze, to może teraz troszkę o samym filmie.
Dla mnie piękny. Piękne kadry, piękna muzyka, piękne obrazy, piękni artyści.
Może mówienie o Geoffrey Rushu, odtwórcy roli Virgila Oldmana, że jest piękny jest trochę dziwne, ale tak, uważam, że był piękny.
Tym pięknem, jakie płynie z wnętrza.
Tym pięknem, jakie rodzi się z miłości.
Tym, które zmienia człowieka nie do poznania.
Geoffrey Rush pokazał swojego bohatera znakomicie.
Jego przemianę od twardo stąpającego – tak mu się wydawało, silnego mężczyzny. Doskonałego w swoim fachu, gardzącego zwykłymi ludźmi, stroniącego od ludzi w romantyka, spragnionego miłości, bliskości, uśmiechu, zwykłych zajęć, zwykłych rozmów.
Geoffrey Rush to świetny aktor. Nie potrzebował do tego jakichś wyjątkowych środków. Zrobił to tak po prostu, niepostrzeżenie, naturalnie i prawdziwie.

Czy jego bohater był naiwny? Czy zachowywał się naiwnie?
Patrząc na niemłodego już przecież człowieka, który traci w taki zwyczajny sposób głowę dla młodej dziewczyny, można tak pomyśleć.
Moim zdaniem jednak trzeba wziąć pod uwagę wszystko, co w życiu tego człowieka się wydarzyło i to, co się nigdy nie wydarzyło.
Tak, był cenionym specjalistą, światowej sławy, rozchwytywanym i pewnym swojej pozycji.
Dumnym z niej, chełpiącym się nią.
Był jednak również bardzo samotnym i nieszczęśliwym człowiekiem.
Z wyboru niby, a jednak, jak się okazuje w którymś momencie, nie do końca własnego i może nie do końca uświadomionego wyboru.
Czy był naiwny? Ja miałam wrażenie, że po pierwszym momencie całkowitego zachłyśnięcia się nową dla niego sytuacją, wiedział, może nie do końca, ale jednak wiedział w co się pakuje.
Bardzo chciał wierzyć i wierzył, ale podświadomie wiedział, że ryzykuje ogromnie.
Może nie wiedział, że aż tak bardzo, ale jednak podejrzewał.

Czy w taką postawę można uwierzyć? Czy to jednak naiwność?
Ja wierzę, bo miłość dla Virgila Oldmana to było marzenie, które schował głęboko w sercu na wiele lat.
Bo był jej spragniony, jak wody i powietrza.
Bo dała mu coś, co okazało się najcenniejsze wśród wszystkich skarbów, jakie posiadał.
To przecież te krótkie chwile, jakie udało mu się spędzić z Claire pozostały w jego głowie i sercu.
Pomimo, że przyszło mu za nie bardzo, bardzo drogo zapłacić.

Szkoda tylko, że tak sobie ludzie świat poukładali, że niektórzy potrafią wykorzystać potrzebę miłości do bardzo podłych celów.

Ja bardzo polecam „Konesera” do obejrzenia, jeżeli jeszcze nie widzieliście, bo to jest przepiękne kino.


foto: kadr z filmu

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *