
Książka, która wciąga po uszy czyli Madonna w futrze
Kiedy moje dziecko było w szpitalu, potrzebowałam czegoś do czytania, kiedy nie byłam mu potrzebna, żeby się nie zanudzić na śmierć.
Do domu daleko, księgarni w okolicy brak, niedaleko był sklep, centrum handlowe raczej.
Poszłam, stanęłam przed półkami z książkami, na których groch z kapustą, a większość książek do tego zniszczona.
I co tu robić? Na chybił trafił wyciągnęłam tę z okładką, która mi się spodobała, przeczytałam kilka zdań ze środka.
Były OK, sprawdziłam cenę i kupiłam.
I tym oto sposobem stałam się właścicielką jednej z ciekawszych i piękniejszych książek, jakie udało mi się dotąd przeczytać „Madonna w futrze„
Nie jest to porywająca powieść w ścisłym rozumieniu tego słowa.
Nie ma tu wartkiej akcji, może nawet trochę wieje nudą.
Zależy, jak na to spojrzeć. Bohaterowie jacyś tacy zwyczajni, nie licząc tego, że główny jest Turkiem mieszkającym czasowo w Niemczech.
I nie, to nie jest opowieść o emigrantach, to historia z czasów powojennych.
Turek w Berlinie
Autor Sabahattin Ali jest, a właściwie był, bo zginął w dość tajemniczych okolicznościach, również Turkiem, który swego czasu pobierał nauki w Berlinie.
Był pisarzem, poetą, nauczycielem.
W życiu nie czytałam żadnej książki tureckiego autora i pewnie, gdyby nie ten przypadek, nigdy bym nie przeczytała.
Jakoś tak, stereotypowo, mam o tamtejszej kulturze po pierwsze tylko mgliste wyobrażenie, po drugie niezbyt przychylne nastawienie do niej.
Okazuje się jednak, jak zresztą nie pierwszy już raz, że niektóre nasze wyobrażenia można sobie w buty wsadzić, jeśli ktoś, jak ja, chciałby być wyższy.
Książka jest świetna.
Pomimo, że napisana w formie bardziej pamiętnika niż typowej powieści.
Mimo, że brak w niej prawie dialogów.
Mimo, że bohater to ktoś, z kim w realnym życiu prawdopodobnie bardzo niewielu z nas miałoby ochotę w ogóle się zadawać, to jest to książka wciągająca od pierwszej do ostatniej strony.
Piszą o niej, że to powieść o miłości.
Ja bym powiedziała, że jest to historia człowieka, w którego życiu miłość okazała się drogowskazem. Zmieniła jego życie w tym sensie, że zaczął widzieć i czuć.
To nie jest historia o miłości, to jest historia o człowieku, który przeżył niezwykłą, wspaniałą i piękną miłość i wcale z tego powodu nie umarł szczęśliwy.
Ta miłość, która mu się przytrafiła była tylko drobnym, w ogólnym rozrachunku, elementem większej układanki.
Nie miała tyle mocy, chociaż wielka i głęboka, żeby zmienić skostniały świat bohatera, przyzwyczajenia, ustalone reguły gry i własne ułomności.
Czy miłość zmienia życie?
Czy to źle, że się pojawiła?
Pewnie zależy, jak na to spojrzeć.
Gdyby jej nie było, może życie wycofanego i zagubionego Raifa byłoby poukładane według szablonu. Nudne, ale dużo spokojniejsze.
Pozbawione emocji, ale przewidywalne.
Z powodu tej miłości pojawił się niepokój i nawet strach, ale też potrzeba wyjścia poza swoje ramy, chęć walki o siebie. Świat wokół stał się ciekawszy i bardziej kolorowy.
Jednym słowem, co kto woli. Ja wybrałabym drugą opcję, gdyby mnie ktoś spytał.
Rozwiązanie zagadki związanej z ukochaną Marią, która dręczy Raifa przez wiele lat (zagadka, nie Maria), okazuje się mało optymistyczne, mówiąc delikatnie, ale jest dla mnie dowodem na to, że pewnych spraw nie warto zostawiać samych sobie.
Zdawać się na własne wyobrażenia i domysły, tylko wyjaśniać do końca. I nie przemilczać.
Bo można przegrać to, co najważniejsze.
Sztuka i miłość, miłość i sztuka
I jest w tej książce jeszcze coś, co znowu dla mnie jest bardzo ciekawe i ważne.
Piękno, sztuka, to, co człowiek chce pokazać, co wybiera ze swojego wnętrza, żeby namalować, zagrać, zaśpiewać, ulepić, żeby w ten sposób móc rozmawiać z innymi ludźmi.
Coś, co jest tajemnicze i niepokojące, czego nie sposób czasami złapać, zrozumieć, wytłumaczyć.
Gdyby Maria nie namalowała obrazu, gdyby Raif nie łaknął piękna, nigdy by się nie spotkali.
Gdyby się przypadkiem spotkali, prawdopodobnie ich znajomość nie byłaby tym, czym stała się dzięki obrazowi.
A z drugiej strony człowiek tak wrażliwy, jak artysta jest często z jednej strony bardziej samotny, z drugiej mówi, jakby sam do siebie, jakby zapominał o reszcie świata czyli taki trochę egoista.
Taki mały cytat:
„Chcę malować i wyrażać swymi obrazami to, co rzeczywiście sądzę o ludziach. I może nawet trochę mi się to udaje… Ale to daremny trud… Ludzie, którymi gardzę, nigdy tego nie odczytają, a ci, którzy są w stanie to zrozumieć , na tę pogardę nie zasługują. Wychodzi na to, że malarstwo, podobnie, jak cała sztuka, tak naprawdę trafia w pustkę, niezdolne przemówić do tych, do których naprawdę jest skierowane…a jednak jest to jedyna rzecz, którą traktuję na poważnie…”


27 komentarzy
Pingback:
Pingback:
Pingback:
Pingback:
Pingback:
Pingback:
Pingback:
Pingback:
Pingback:
Pingback:
Pingback:
Pingback:
Pingback:
Pingback:
Pingback:
Pingback:
Pingback:
Pingback:
Pingback:
Pingback:
Pingback:
Pingback:
Pingback:
Pingback:
Pingback:
Pingback:
Pingback: