pejzaż górski
Przemyślenia

Minął rok i znów piszę o wakacjach

Tegoroczny wakacyjny wyjazd bardzo nam się udał.
Spędziliśmy 10 dni w Górach Opawskich.

Blisko domu, Dalszy wypad planujemy za rok.
Świetny klimat, a nawet mikroklimat podobno ( rzeczywiście, po powrocie czuć różnicę już przy pierwszym oddechu). Pogoda dopisała nam, jakbyśmy złożyli zamówienie.
Pochodziliśmy po górkach.
Dla dzieci to miejsce idealne – łatwe trasy, nie za wysoko, więc zmęczyć się trzeba tylko trochę.
Co prawda, jak ktoś chce, pomarudzić zawsze można, powód się znajdzie, ale tak naprawdę dziewczyny były szczęśliwe.
Było też trochę adrenaliny, bo wejście czy zejście po kilkunastometrowej drabinie przytwierdzonej do skały to jest coś.
Najbardziej podobało im się wspinanie po skałach właśnie  i możliwość wchodzenia do strumyka co dwa kroki.
A największą atrakcję stanowił basen na terenie ośrodka w którym zakotwiczyliśmy.
Nasza młodsza Królewna nauczyła się nawet pływać i najbardziej martwiła się tym, że niepotrzebnie dzień wcześniej kupiliśmy koło do pływania, kiedy stare pękło w niewyjaśnionych okolicznościach.
Ładne takie, w słoniki, będzie na pamiątkę:-)

A najlepsze w tym wszystkim było to, że Internet prawie nie działał, więc telefony zostały odłożone na półeczkę, telewizor co i rusz tracił sygnał i wieści ze świata do nas nie docierały.
Trochę tylko wieczorem zobaczyłam transmisję ze Światowych Dni Młodzieży i tego trochę żałowałam, bo widok radosnych ludzi w takich ilościach, to coś, co podnosi na duchu i sprawia, że pojawia się w głowie myśl: Boże i przecież mogłoby być tak dobrze i pięknie bez biegających po ulicach szaleńców rządnych krwi.

Z wyżej wymienionych powodów w częstym użyciu była piłka, zestaw do badmintona, bierki i bardzo przydały się książki, które zabrałyśmy z domu.
Okazało się, że: mamo, ale czytanie jest naprawdę fajne.
Taaak? ( To ja)
Musiałyśmy wyglądać uroczo:-) we trzy na ławce przed domkiem, wszystkie zatopione w lekturze, chociaż ja z niejakim trudem, bo, co chwilę padało pytanie w rodzaju: mamo, a co to znaczy niechybnie?
Starsza Królewna czytała „Akademię Pana Kleksa”. Jakoś jednak udało mi się przeczytać historię Titanica i niedługo o tym opowiem.
Wracając do zgubionej myśli: musiałyśmy wyglądać uroczo zatopione w lekturze, bo każdy z przechodzących ze szklaneczką piwa sąsiadów, długo nam się przyglądał.
Tatuś jakoś nie chciał się przyłączyć. Może dlatego, że ławka była, jak mówił, za krótka, a może dlatego, że nie przewidział, że czytanie może być jednak fajne.

Na wakacje zabraliśmy oczywiście Portosa. Nie zabieraliśmy go na wszystkie wypady, żeby nie połamał łap na skałach, ale na dwóch długich wycieczkach był.
Dał radę, a najbardziej podobały mu się, jak dzieciom , strumyki:-)
To naprawdę radość patrzeć na uśmiechniętą paszczę, dla której największym szczęściem jest fakt, że po prostu jest z nami, bez względu na to gdzie i jak.

Nasz pies podczas górskiej wycieczki
Portos na wycieczce górskiej

Nie sposób zrozumieć tych zwyrodnialców wciąż przywiązujących psy do drzew.
Tym bardziej, że przecież coraz więcej właścicieli ośrodków pozwala na pobyt zwierząt, niektórzy, jak ten, u którego gościmy, nie pobierają za nie żadnej opłaty, a jeśli już, to jest to przecież opłata symboliczna.
W czasie, kiedy my mieszkaliśmy w Złotej Dolinie, było chyba z dziesięć psów, od małych yorków do dużych owczarków niemieckich i mnóstwo dzieciarni.
Każdy pilnował swojego psa, każdy pilnował czystości i nic nikomu się nie stało.
W górach, na szlakach też spotykaliśmy ludzi z psami.
Dlaczego ktoś chce się pozbyć członka rodziny i przyjaciela, bo wyjeżdża na wakacje? Kto normalny może to zrozumieć?

Ach, zapomniałabym o jeszcze jednym dużym, według mnie, plusie wakacji w takim miejscu.
Brak możliwości robienia zakupów.
Jeden sklep oddalony o 2 km. w którym kupić można podstawowe artykuły. Żadnych straganów z niepotrzebnymi nikomu pierdółkami, które wszystkie są potrzebne, żadnych wat cukrowych, gotowanej kukurydzy i tym podobnych atrakcji.
Kupowaliśmy jedynie lody, bo lato bez lodów, to lato stracone.
I oczywiście musiała być pamiątka, bo jak tak z wakacji bez pamiątki wracać. Nie wypada przecież.

Ot, takie trochę pomieszanie z poplątaniem w tym wpisie, ale żyję jeszcze trochę tym pięknym czasem. Tym razem z ciężkim sercem wracałam do domu.
Gdyby było można, zostałabym dłużej. I zresztą nie tylko ja.
I taki wniosek mam, wcale nie odkrywczy, że przecież tak niewiele człowiekowi do szczęścia potrzeba, a on się ciągle za gadżetami ugania.
I potem te gadżety wyrzuca w kąt, żeby uganiać się za następnymi. Czy to nie smutne w sumie?

4 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *