Nareszcie wakacje
Zaczęliśmy wakacje.
Hurrra!!!
Wyjeżdżamy co prawda dopiero w sierpniu, ale i tak jest już fajnie.
Tak naprawdę te wakacje to zaczęła nasza starsza córcia, bo młodsza wciąż chodzi do przedszkola, choć i ona odczuła zmianę, bo nie ma zwykłych zajęć tylko zabawa przez cały dzień, plac zabaw i wycieczki.
Starsza uczęszcza na tzw. półkolonie, bo na prawdziwe kolonie jeszcze według mamuśki za mała.
Wakacje na pół gwizdka, ale i tak się cieszymy
Mama i tata pracują, ale jakie to szczęście mieć wolne popołudnia, kiedy nigdzie nie trzeba się śpieszyć, żeby być na czas. Kiedy nie trzeba planować przejazdu, tego jak odebrać młodsze dziecko, żeby ze starszym zdążyć na zajęcia.
Kiedy można spokojnie wyjść na spacer i zjeść lody i wracać do domu o zmierzchu, kiedy powietrze jest takie jakieś spokojne, a światło nad rzeką sprawia, że człowiekowi jest tak dobrze i wszyscy są szczęśliwi.
Będziemy cieszyć się ta wolnością najlepiej jak potrafimy, ale od wielu spraw nie da się uciec.
Obserwuję u swojej uczennicy na wakacjach jakieś niepokojące, może nie jakoś nadzwyczajnie, ale jednak zachowania, które są trochę dziwne. Takie, których wcześniej nie obserwowałam.
Coś się dzieje – nie wiem co
Wiem, jest starsza, zaczyna się powoli usamodzielniać, imponują jej tacy, a nie inni ludzie, musi trochę poeksperymentować itd, itd.
A jednak jest coś dziwnego w jej zachowaniu. Jakby coś odreagowywała. Jest momentami po prostu nieznośna.
Mój aniołek chwalony na lewo i prawo.
Co prawda od zawsze tak jest, że poza domem to wzór cnót wszelakich, a w domu mały diabełek wszynający o wszystko kłótnie z siostrą, a jednak to, co od kilku dni się z nią dzieje to coś innego.
Być może jest to kwestia całkiem nowego miejsca, w którym się teraz znalazła, i konieczność wejścia w całkiem nową grupę, mam jednak wrażenie, że nie tylko.
Wskazują na to strzępy informacji, które się pojawiają w naszych codziennych rozmowach i które staram się składać w całość.
Pomimo, że przez cały rok szkolny starałam się z nią rozmawiać i wydawało mi się, że na bieżąco udaje nam się rozwiązywać pojawiające się kłopoty, to tak naprawdę, okazuje się, nie wiedziałam o wielu rzeczach, o których dowiaduję się teraz.
Nie są to jakieś dramaty, raczej drobne, dla mnie, zdarzenia, nieprzyjemności, ale jednak coś, co stanowi zadrę i co ona chce z siebie teraz wyrzucić.
Nie jest to zbyt przyjemne dla otoczenia, ale grunt to spokój i uwaga.
Wakacje wakacjami, ale …
W kontekście tego, co się dzieje, przypomniał mi się wywiad, który niedawno przeczytałam.
Rozmowa z młodym nauczycielem, który stara się oprócz realizowania programu nauczania wychowywać dzieciaki.
Nie będę streszczać, przeczytajcie po prostu TUTAJ.
Gdyby takich nauczycieli było więcej, jak zupełnie inaczej mogłaby ta nasza rzeczywistość wyglądać.
Nauczyciel, jednak nauczycielem, ale bez nas rodziców i tak nic się nie uda.
Rodzice narzekają, że szkoła jest taka i siaka, nauczyciele do niczego, chcieliby w wielu przypadkach, żeby to szkoła za nich wychowała ich dzieci i mają pretensje o to, że tak się nie dzieje.
Nauczyciele narzekają na wiele spraw, m.in: na system, na programy i na brak współpracy z rodzicami.
Jedna i druga strona ma trochę racji, jedna i druga strona chce zwykle dobrze, a wychodzi, jak wychodzi.
Bo mam wrażenie, że pomimo, że wciąż mówimy o tych naszych dzieciach, to one nam się jakoś gubią.
Mam wrażenie, że często jest tak, że ktoś komuś bardziej chce coś udowodnić niż zrobić rzeczywiście coś konkretnego.
Przerzucamy się argumentami i pretensjami, a być może wystarczyłoby zorganizować jakieś wspólne przedsięwzięcie?
Poświęcić trochę swojego cennego czasu i na przykład zrobić wspólne przedstawienie – dzieciaki z rodzicami dla nauczycieli.
Głupie? No, może i tak.
W takim razie jakaś wspólna akcja na rzecz Domu Dziecka, albo schroniska dla zwierząt?
Możliwości jest mnóstwo, a tak naprawdę we wszystkim, co moglibyśmy zrobić chodzi o wspólnotę, której coraz bardziej brak, o to, żeby jeden zauważył drugiego.
Oderwał się od monitora i pomógł czy choćby porozmawiał, bo i dobre słowo może zdziałać cuda.