Nie jestem najlepszą mamą
Przychodzi czasem taki dzień, jak ten, że wydaje się, że wszystko się wali, a moja głowa za moment eksploduje.
Za co się wezmę, to schrzanię – w pracy źle, w domu jeszcze gorzej.
Dzieciaki wrzeszczą, kłócą się o byle co – zdaje się, że doskonale wyczuwają mój nastrój, który chyba im się udziela.
No, nic tylko się powiesić.
Nie zdarza się to bardzo często, ale się zdarza.
Nikt niczemu nie jest winien, a i tak cała złość spada na dzieci.
Chciałabym być taką idealną mamą, która potrafi opanować emocje i nawet podczas ataku histerii swojego dziecięcia, zachowuje stoicki spokój.
Chciałabym być mamą, która cierpliwie przez godzinę z uśmiechem na ustach odpowiada: nie kochanie, nie możesz teraz dostać loda, bo…ja powtórzyłabym to góra 3 razy.
Chciałabym być mamą, która ze wszystkim sobie radzi, ale nią nie jestem.
Krzyczę, wściekam się, nie biję, chociaż klaps się kiedyś trafił w akcie rozpaczy – dzieci naprawdę potrafią wyprowadzić z równowagi.
Kiedy ochłonę, spokojniej podchodzę do sprawy, a dziewczyny mnie często dopiero wtedy słuchają.
Wiem, że to źle, wiem, jak powinnam, ale co z tego, kiedy czasami natłok problemów mnie przerasta?
Jestem przecież człowiekiem!
Wszystko byłoby o wiele prostsze, gdyby czasu było więcej. Gdyby nie trzeba było ciągle gdzieś pędzić ( jak ja bym chciała mieć pracę, do której nie musiałabym gnać co rano z wywieszonym językiem), gdyby nie trzeba było ciągle walczyć o każdy grosz.
Byłoby prościej, ale nie jest i trzeba sobie radzić z tym, co jest.
Z drugiej strony, jak się tak dobrze zastanowić, to, co takiego złego robię swoim dzieciom ?
Widzą matkę, która ulega emocjom, która przeprasza, jeśli przesadzi.
Zdarza mi się przepraszać swoje córki.
Tłumaczę im wówczas co się stało, dlaczego tak się zachowałam i że takie zachowanie jest złe i proszę je też o pomoc, żeby następnym razem może trochę odpuściły?
Bo w rodzinie i nie tylko zresztą, trzeba czasem ustąpić, trzeba posłuchać, trzeba sobie pomagać.
Dzieciaki widzą człowieka, który nie zawsze sobie radzi. I co w tym strasznego? Takie jest właśnie życie – nie zawsze sobie dajemy radę.
Cała sztuka jakoś się wtedy dogadać i nie poddawać.
Dużo rozmawiam ze swoimi córkami. I traktuję je poważnie.
Staram się zawsze odpowiedzieć na pytanie, nawet trudne, dostosowując odpowiedź do możliwości dzieci.
Chyba nigdy nie użyłam tego znienawidzonego w dzieciństwie zwrotu: „jesteś za mała, zrozumiesz jak dorośniesz”.
Nie mam żadnych sprawdzonych recept na to, jak dogadać się z dziećmi i nie dać się ponieść emocjom.
W różnych sytuacjach działają różne sposoby, a czasem nie działają żadne.
Jedno wiem na pewno. Warto zasugerować dziecku, żeby spróbowało się poczuć tak, jak osoba, której dokucza, albo, żeby samo spróbowało rozwiązać problem, który pojawił się z powodu złego zachowania.
U mnie zawsze działa.
Raz, że uruchamiają się w maluchach emocje, a obie są wrażliwe.
I dwa, chyba czują się docenione, bo skoro powierzam im do rozwiązania ważny problem, to chyba im ufam i je doceniam.
No i trzy, rozmowa, tzn. nie, ja mówię, a ty słuchasz, tylko słuchamy co każde z nas ma do powiedzenia.
Spokojna, uczciwa rozmowa w przypadku moich dzieci zawsze przynosi rezultaty.
Nie mówię, że stałe, bo nie, ale myślę, że lepszego sposobu nie ma.
Szkoda tylko, że o najprostszych sposobach czasem się w emocjach zapomina.
Na szczęście każde emocje prędzej czy później opadają i człowiek zaczyna myśleć trzeźwo.