
Nie jesteś jeszcze dorosła
Zaczyna się dla mnie i dla naszej starszej córki trudny czas. To dopiero 3 klasa, wydaje mi się, że to jeszcze małe dziecko, a jej się wydaje, że jest już na tyle duża i odpowiedzialna, że na wiele można jej już pozwolić.
Mylimy się obie i jak to teraz pogodzić?
Problem pojawił się wraz z początkiem roku szkolnego. Okazuje się, że prawie wszystkie lub, jak twierdzi córa wszystkie dzieci z klasy same wracają do domu po lekcjach. Mogą wychodzić z domu, żeby połazić na plac zabaw i po okolicy.
A ona nie może, musi czekać na mamę lub tatę w świetlicy, na włóczenie się po ulicach również nie ma zgody.
Teraz pojawił się jeszcze nowy pomysł koleżanek, chodzenie po domach w Halloween.
Czy ja nie ufam mojemu dziecku, skoro uważam, że jest jeszcze na pewne sprawy zbyt małe i niedojrzałe?
Jeśli w ogóle można mówić w tym wypadku o zaufaniu, to myślę, że nie mam z tym problemu
. Od początku z jedną i z drugą córką staram się budować atmosferę zaufania. Jeśli obiecuję, dotrzymuję słowa i tego samego oczekuję od dziewczyn. Stają na wysokości zadania.
Od chwili, kiedy coś rozumieją, uczę je, że z nieznajomymi się nie rozmawia, co zrobić, gdyby się zgubiły, że z nikim nigdzie nie wolno iść, ani niczego przyjmować. Wiedzą, jak przechodzić przez ulicę.
Tyle, że tu moim zdaniem nie idzie o zaufanie.
Być może moje dziecko zachowa się tak, jak je uczę, kiedy przyjdzie taki moment, a być może wcale nie.
W chwili stresu, w momencie zaskoczenia, kiedy będzie zajęte rozmową z koleżanką.
Kto wie, co zrobi, kiedy zobaczy kogoś, kto będzie potrzebował pomocy, a w efekcie okaże się np. pedofilem. Bo przecież trzeba pomagać.
Dziecko jest dzieckiem, sama pamiętam, jaka byłam i co robiłam, a byłam przecież starsza niż moja córka teraz, kiedy mama zaczęła mi pozwalać na samodzielne spacery.
To o nie zaufanie tu idzie
Nie mamy podwórka, na którym dzieci mogłyby się bawić.
Miejsca, w którym byłyby w miarę bezpieczne, w którym można by podejrzeć czy wszystko u nich w porządku. Większość dzieci z klasy mojej córki mieszka w pobliżu szkoły i w pobliżu dwóch placów zabaw. My mieszkamy dalej.
Trzeba przejść długą ulicę, z reguły pustą, wzdłuż której stoją kamienice o otwartych klatkach schodowych, w których, w niektórych z nich, przez cały dzień toczy się życie towarzyskie naszej dzielnicy.
Czy wypuścilibyście małą dziewczynkę całkiem samą na taki spacer?
Poza tym jest jeszcze jedna sprawa w tej całej historii.
Dzieci, które spotykam, wcale nie chodzą na place zabaw. One po prostu włóczą się po ulicach. Chłopcy szaleją i robią najdziwniejsze rzeczy włącznie ze wspinaniem się po piorunochronach na wysokość I piętra. Dziewczynki udają dorosłe kobietki. Czasem z pomalowanymi rzęsami, błyszczykiem na ustach, z torebeczką przewieszoną przez ramię i telefonem przy uchu.
To nie są dzieci z Bullerbyn.
Czasem słyszę lub czytam: dziecku potrzeba dać trochę swobody, musi odkrywać świat na własną rękę, rozbić kolano, złamać rękę, pozaglądać do dziur, powisieć na trzepaku.
Tylko, że trzepaków jak na lekarstwo, a w różnych dziurach siedzą smutni panowie, bynajmniej nie przykład dla młodego człowieka.
Do tego ta moja niepewność, te wszystkie zapamiętane historie, o których słyszałam, czytałam, widziałam. To przecież jest gdzieś, istnieje. A w takim otoczeniu, jak nasze trudno do końca mieć zaufanie.
Oczywiście, że przyjdzie czas, kiedy córki będą musiały stać się samodzielne, ale uważam, że 9 lat to jeszcze nie jest ten czas.
Na razie samodzielność mają okazję ćwiczyć w innych dziedzinach życia.
Przecież ja idę do szkoły muzycznej
Moje tłumaczenia z lekkim oporem są przyjmowane ze zrozumieniem przez córę. Mam wrażenie, że w gruncie rzeczy sama trochę czuje obawę, ale stara się dopasować do otoczenia.
Presja jest spora, telefon dzwoni codziennie. Czasem mam wrażenie, że te dzieci nie mają zupełnie co robić, albo są pozostawione po prostu same sobie.
Dziwne na przykład jest dla niektórych to, że w niedzielę spędzamy czas wspólnie i dzwonią od rana do wieczora, bo może jednak będzie mogła wyjść.
Moją bronią są poza tym na razie skrzypce, szkoła muzyczna i chłód, no i fakt, że wcześnie robi się ciemno.
Ponieważ w tym roku szkolnym córka jakoś mocniej pokochała znowu granie, to jest to argument nie do pobicia.
Problemem może być jednak ta presja ze strony koleżanek.
Już czasem słyszę, że wszyscy się śmieją, bo przychodzę do szkoły, bo ona nie może wyjść, bo ona nie obchodzi Halloween.
Mała wykorzystuje całkiem umiejętnie swoje zalety: życzliwość, chęć pomocy, pomysłowość w zabawach, ale wiem, że sprawiają jej przykrość te docinki.
A trudno przecież małemu dziecku stać twardo przy swoim zdaniu i prezentować niezależną postawę wbrew wszystkim.
Był moment, że miałam ochotę się poddać. Pomyślałam o sobie wariatka, przecież ona musi stawać się samodzielna.
Jednak ta godzina, o której mi później córka opowiedziała, przekonała mnie, że to jeszcze nie ta pora, że na to jeszcze przyjdzie czas.
Myślicie, że przesadzam?

Jeden komentarz
Pingback: