Numer 41 335, silna kobieta o smutnych oczach
Przeczytałam dzisiaj artykuł o kobiecie, o której nigdy wcześniej nie słyszałam.
Co prawda nie interesowałam się jakoś bardzo szczególnie okresem II wojny światowej, bo mnie to za bardzo zawsze przygnębiało, ale z drugiej strony takie historie powinny być bardziej nagłaśniane, bo to przecież osoba niezwykła.
A jej postawa jest jak najbardziej warta rozpowszechniania.
Dzisiaj będzie o Stanisławie Leszczyńskiej, Położnej Oświęcimia.
Żyjemy sobie w swoim świecie. Jedni w trochę większym, drudzy mniejszym dobrobycie i ciągle nam się wydaje, że nasze życie nie jest takie, jakie powinno być.
A to jesteśmy niezadowoleni z męża/żony/ partnera itp,
A to praca nam się nie podoba, a to jesteśmy za grubi/ za chudzi.
A to się nam zepsuje samochód, a to kasy brakuje.
A to dziecko dostanie kataru, a to ratę kredytu ciężko zapłacić.
A to jeszcze jakaś inna „tragedia” nam się przydarzy.
I jesteśmy nieszczęśliwi na całego.
I chociaż wcale nie twierdzę, że nasze codzienne kłopoty nie są ważne i poważne, to jednak w obliczu niektórych historii wydają się jednak nie tak straszne, a czasem wręcz banalne.
Bo czasem trzeba, żebyśmy dostali porządnie w łeb.
Żeby nam na przykład sympatyczny i niezwykły człowiek bez rąk i nóg pokazał czym naprawdę może być życie.
Żeby staruszka z wiązanką kwiatów ze łzami wdzięczności w oczach za okazane zainteresowanie, obiecała modlitwę za nas do końca swoich dni.
A czasem trzeba nam takiej wiadomości, jak ta, którą przeczytałam dzisiaj o niezwykłej, odważnej i silnej kobiecie, która nie zrezygnowała ze swojego człowieczeństwa w warunkach, jakich, tak naprawdę, nie potrafimy sobie dzisiaj w naszym świecie wyobrazić.
Prawdopodobnie zdecydowana większość z nas nie potrafiłaby przetrwać zbyt długo, a o odwadze i próbie przeciwstawienia się, nie byłoby pewnie w ogóle mowy.
Wiem, takich ludzi, jak Stanisława Leszczyńska zawsze było niewielu, przecież nawet Święty Piotr ze strachu zaparł się Jezusa.
I dlatego tym bardziej trzeba o nich opowiadać.
Stanisława Leszczyńska była zwyczajną kobietą, mamą trzech synów i córki, żoną zecera.
I była położną z powołania.
To powołanie przyszło jej realizować w warunkach, o których na pewno nie myślała ucząc się i zdając egzaminy.
Bo dzieci powinny się rodzić w sterylnych warunkach.
W świetle, otoczone miłością i czułością.
Dzieci, które przyjmowała na świat Stanisława Leszczyńska, rodziły się w brudzie i w zimnie.
Wśród wszechobecnych wszy, otoczone nienawiścią i strachem.
Mimo tego ona pomagała im, jak umiała i stwarzała im warunki idealne, na ile to możliwe w warunkach obozu koncentracyjnego.
Umierały, ale nie w sposób, jaki wymyślili dla nich zbrodniarze, w wiadrze pełnym pomyj, a otoczone miłością swoich mam.
W sumie to małe pocieszenie, skoro i tak musiały umrzeć, a jednak wydaje się, że w sytuacjach takich jak tamte, liczy się już tylko własne człowieczeństwo.
To, że nie pozwolisz na to, żeby inny całkowicie cię upodlił, nawet jeśli jesteś dla niego tylko numerem.
Skąd brała siłę? Jak to robiła, że pokonywała strach, skoro była w obozie z córką?
Dlaczego udawało jej się w pewien sposób wygrywać z oprawcami? Nie wykonała polecenia zabijania dzieci, którym pomogła przyjść na świat.
Siła wewnętrzna, przed którą umykają tchórze? Bóg, do którego się modliła?
Pracowała podobno dzień i noc i przetrwała. Uratowała się i ona i córka.
Oceniła później, że przyjęła około 3 tyś. porodów, ale było ich podobno wiele więcej, ponieważ tych, które zakończyły się śmiercią podczas porodu podobno nie ewidencjonowano.
Można powiedzieć, a co mnie to obchodzi – stare dzieje, było, minęło. Idziemy dalej.
Można, ale można się też zastanowić nad tym, jak czasem żałosne są nasze własne postawy w obliczu często całkiem błahych w porównaniu z tamtymi problemów.
Jak nam jest często trudno wykrzesać z siebie choćby odrobinę odwagi, żeby stanąć w obronie słabszego od nas, pomóc komuś, kto upada obok.
Jak udajemy czasem, że nie widzimy tego, co samo rzuca się w oczy.
O sobie też mówię, a jakże. Może nie zawsze, może nie w każdej sytuacji, ale na pewno częściej niżbym chciała, zachowuję się nie tak, jakbym chciała.
Dlatego myślę, że warto mówić o takich ludziach, jak Stanisława Leszczyńska.
Warto opowiadać o odwadze i godności. Tej prawdziwej, nie będącej tylko owocem wyobraźni, scenariuszem filmu czy gry komputerowej.
Bo warto i zawsze jest na to czas, żeby się ocknąć, żeby się zatrzymać, zawrócić, postanowić zmianę na lepsze.
Żeby nad sobą popracować.