Sto pomysłów na minutę
Moja starsza córka przechodzi ostatnio samą siebie, jednocześnie zmuszając mnie co drugi dzień do rozmyślań o tym, co dalej z naszym życiem.
Do przeprogramowywania wszystkiego, co ważne, do całkowitej zmiany planów ( w sumie to niektóre przemyślenia wcale nie są takie bezzasadne).
I wszystko to tylko na chwilę, żeby za moment zacząć od początku wraz z nowym jej pomysłem na życie. Tak, tak na życie. Prowadzimy ostatnio bardzo poważne rozmowy.
Niestety, kiedy po raz kolejny słyszę wypowiadane anielskim głosikiem: mamo muszę z Tobą porozmawiać, czuję w brzuchu motylki, ale wcale nie te fajne.
A wszystko to dlatego, że moja niespełna 12 – letnia Królewna musi podjąć już teraz bardzo poważną decyzję o tym czy kontynuować naukę w szkole muzycznej. Kończy I stopień.
Do niedawna jeszcze plan był prosty i jasny: egzamin końcowy, egzamin sprawdzający czy wstępny czy jak on tam się nazywa. II stopień, dyplom i egzamin na Akademię Muzyczną, prawdopodobnie w Poznaniu, bo tak radzi ukochana nauczycielka.
I to nie był mój plan. Moje dziecko jeszcze dwa tygodnie temu było pewne, że będzie grać w orkiestrze, czasem solo i że będzie uczyć dzieci gry na skrzypcach.
Dziwiłam się trochę, że tak jasno wie czego chce, a w duchu zastanawiałam się już, jak to wszystko organizować, żeby mogła ten plan zrealizować.
I nagle, któregoś dnia usłyszałam: mamo, wiesz, ja już chyba nie chcę chodzić do szkoły muzycznej.
Moja córka zamarzyła o życiu, jakie wiodą jej koleżanki, które do muzycznej nie chodzą.
Które mają czas na rolkowisko, spotkania z koleżankami, kręcenie filmików, nic nie robienie.
Poczuła się bardzo zmęczona i przestała wierzyć, że da sobie radę.
Wysuwała wszystkie możliwe argumenty, żeby tylko udowodnić mi, że dłużej już tak nie można.
Po czym po dwóch dniach zmieniła zdanie, dorzucając sobie kolejną porcję innych zajęć, bardzo czasochłonnych i absorbujących i zrobiła dokładny plan, dzięki któremu miało się to wszystko udać.
I sypała argumentami, jak z rękawa, żeby mnie tylko przekonać.
Szczerze mówiąc, niewiele w tym czasie mówiłam, tak mnie zatkało.
I to okazało się najlepszą „taktyką” z mojej strony. Zupełnie przypadkową i nieprzemyślaną.
Działałam, albo raczej właściwie nie działałam, „na czuja”
W pierwszym odruchu, przy pierwszej informacji wpadłam w panikę. Jestem potwornie zmęczona, ale jak to, to co teraz?
Takie plany, tyle pracy, tyle wyrzeczeń i teraz koniec? I talent przede wszystkim.
Może moje dziecko nie jest cudownym dzieckiem, ale talent ma. I to nie jest moja opinia.
I jak to tak zmarnować teraz?
I już miałam zacząć zrzędzić i przekonywać, żeby się zastanowiła, ale poczułam w tym momencie, że byłabym wobec niej nie w porządku.
To jej życie, jej zmęczenie, jej strach, jej wyrzeczenia. Ma 12 lat, ale musi zdecydować sama.
Zadałam kilka pytań, przedstawiłam kilka argumentów oczywiście, bo nie mogła zostać zupełnie sama, ale potem dałam jej spokój, chociaż miałam ochotę pytać co 5 minut: i co, co postanowiłaś?
To z jednej strony.
A z drugiej czułam się, jakby ktoś odkręcił mi jakiś wentyl. Zupełnie bezsilna.
Zaczęłam się przyzwyczajać do myśli o wolnych popołudniach.
Zaczęłam troszeczkę planować, co będę robić z tym czasem, który miałam mieć.
I poszło moje dziecko na próbę orkiestry i ze łzami w oczach po powrocie powiedziało: mamo, ja jednak będę zdawać na II stopień.
I koniec marzeń o wolnych popołudniach:-)
A potem okazało się, że zamarzyła córka o karierze łyżwiarki figurowej.
Dla mnie oczywiste było, że jest już za „stara” na tę karierę, ale po pierwszym szoku, pomyślałam, że musi sprawdzić, musi poczuć ile jeszcze może.
A czemu właśnie tak sobie wymyśliła? No, to już wina niedawno zakończonej olimpiady.
W pierwszym momencie pomyślałam, że to żart z jej strony, ale szybko okazało się, że jestem w błędzie. To był całkowicie poważny pomysł i zupełnie poważne przygotowania.
Chciało mi się krzyczeć, że chyba zwariowała, że sobie nie poradzi ( bo kto bierze sobie na głowę tyle obowiązków- gdzie jeszcze zwyczajna nauka?!).
Chciało mi się krzyczeć, że JA!!! sobie nie dam rady, ale w duchu już przygotowywałam plan działania, żeby wszystko pogodzić.
I czekałam. I słuchałam.
Ten stan niepewności trwał kilka dni. Po tych kilku dniach Królewna zdecydowała, że to jednak był niezbyt mądry pomysł.
I jak tu nie zwariować?
Wnioski z tych ostatnich przeżyć mam takie.
Po pierwsze, mam całkiem rozsądne, chociaż trochę szalone dziecko.
Po drugie te wszystkie lata mojego gderania chyba przynoszą rezultaty ( bo jak się okazuje moja córka bierze, to co mówię pod uwagę po pierwszym buncie).
Po trzecie całkiem niespodziewanie dla mnie, odkryłam sposób radzenia sobie w podobnych sytuacjach, bo jak się spodziewam jeszcze wiele takich mnie czeka. Nie mówić za dużo i poczekać.
Pozwolić dziecku samodzielnie przemyśleć najważniejsze tematy i być obok w razie pytań.
Pewnie ktoś to już wymyślił przede mną, ale ja nie czytam poradników, dlatego dla mnie to osobiste odkrycie.
Taka radość 🙂
Aha, skonsultowałam z zainteresowaną ten tekst, tzn. zapytałam o zgodę na opowiedzenie tych dwóch historii. Zgodziła się