Temat, przed którym nie można uciec
Tak dramatycznie trochę zatytułowałam ostatni wpis, a tu przecież jeszcze dwa tygodnie wolnego do rozpoczęcia kolejnego maratonu obowiązków i wcale się nie nudzimy z dziewczynami.
O tym, jak sobie radzimy na miejscu opowiem następnym razem, a dzisiaj chciałabym króciutku o trochę innej sprawie.
Poważniejszej.
Stety – niestety. Tak się po prostu stało i trzeba było temu stawić czoła.
Początek sierpnia miał należeć do taty.
On przez dwa pierwsze tygodnie miał organizować dziewczynom atrakcje, opiekować się nimi, być z nimi.
Dwa ostatnie punkty spełnił bez zarzutów.
Z atrakcji niestety nic nie wyszło.
Tata się rozchorował.
Tak się złożyło, że umarł dziadek, a wcześniej jeszcze wujek taty, a babcia była bardzo, bardzo słaba.
I tata nie dał sobie ze wszystkim rady ( na szczęście babcia wydobrzała).
Śmierć, pogrzeby, stypy, smutek i płacz. I do tego obawa o tatę i babcię.
Dziewczyny stanęły na wysokości zadania i otoczyły tatę troskliwą opieką.
Na tyle na ile potrafiły, pomogły mu to wszystko przetrwać – były grzeczne, pomagały nakrywać do stołu, pomagały w zakupach, sprzątały bez szemrania swój pokój.
I były smutne.
Padło mnóstwo bardzo poważnych i trudnych pytań, na które to ja musiałam w zaistniałej sytuacji odpowiedzieć.
Trzeba było razem popłakać, wytłumaczyć, że świat się nie skończył, powspominać dziadka.
Bardzo zdziwił i przestraszył je widok taty, który płacze i który na dodatek nie chce, żeby to widziały.
Nie wiedziały czy go można pocieszać, przytulić czy lepiej zostawić w spokoju.
To taka chwila, przed którą nie da się dziecka uchronić w żaden sposób.
Przed którą nie można go nawet właściwie chronić, żeby umiało sobie w ogóle poradzić i nie zwariować.
Na wszystkie pytania trzeba odpowiedzieć spokojnie i rzeczowo i zgodnie z prawdą – bez owijania w bawełnę.
Takim dzieciom jak moje, czyli 8 i 6 lat nie da się już opowiedzieć jakiejś słodkiej bajeczki, choć wszystkich szczegółów też nie można, bo wyobraźnia taka, że klękajcie narody i koszmary gotowe na kolejne dwa lata.
Ja, jako katoliczka, zgodnie z tym, w co wierzę, odpowiadam, że nie umieramy na zawsze.
Wszystkie szczegóły z tym związane bardzo uspokajają moje dzieci – uruchamiają swój film i jakoś udaje im się pogodzić na razie z tym, że dziadka już na razie nie zobaczymy, ale możemy się za niego modlić, żeby Jezus się nim zaopiekował.
Mnie to naprawdę bardzo pomaga.
Ci, którzy wierzą inaczej też sobie pewnie radzą w taki czy inny sposób z tematem śmierci.
Ciekawa jestem jednak jak sobie radzą ci, którzy nie wierzą w nic, w żadnego Boga.
I mówię to absolutnie bez żadnych podtekstów.
Ciekawi mnie po prostu, jak sobie z tym tematem radzą w kontekście dzieci, które są na tym punkcie wyjątkowo wrażliwe.
————————————————————-
Foto: https://pixabay.com/pl/users/bernswaelz-1728198/