Archiwum bloga

Ile może jeden człowiek

Miewacie czasem tak, że w sytuacji, kiedy widzicie, że dzieje się coś złego, myślicie, że trzeba jakoś zareagować, coś zrobić, ale zaraz pojawia się w głowie kolejna myśl: co ja mogę?
Bo jestem sama, bo kto mnie posłucha, bo nikogo nie znam itd, itp.

Ja niestety też tak mam

Ile już było w moim życiu sytuacji, kiedy po szlachetnych intencjach nie zostawał nawet ślad, bo zwątpiłam.
Jestem na siebie zawsze zła, mam do siebie pretensje, obiecuję sobie, że to ostatni raz, ale potem najczęściej jest tak samo.
Boję się tego, że będę śmieszna, że nie dam rady, nie wiem jak zacząć.

Dlaczego to piszę?

Bo dzisiaj przeczytałam artykuł o ludziach – było ich dwoje – którzy nie patrząc na problemy, które autentycznie były ogromne, zupełnie nieporównywalne z dzisiejszymi, postanowili działać.

To historia z czasów rewolucji bolszewickiej, a więc czasy zamierzchłe, na dodatek Syberia.
Polskie osierocone dzieci są w zasadzie skazane na śmierć.
Ich losem jednak poruszonych jest dwoje ludzi: Anna Bielkiewicz i Józef Jakóbkiewicz, sami będący dziećmi syberyjskich zesłańców.

Wydawałoby się, że ich szlachetny poryw z góry skazany jest na niepowodzenie, a jednak im się udało.
Bez Internetu, laptopów, smartfonów, łączności satelitarnej, szybkich i bezpiecznych środków transportu.

Swoją determinacją poruszyli niebo i ziemię i serca wielu ludzi.
Pukali dwa razy do tych samych drzwi, aż im otworzono, poświęcali własny czas i zdrowie podróżując na krańce świata, żeby pomóc.

Uratowali 800 dzieci od pewnej śmierci

Ten artykuł mnie zawstydził. Tak po prostu.
Przypomniałam sobie te wszystkie sytuacje, w których zwyczajnie dałam ciała. Z tylu różnych żałosnych powodów.
Co stałoby się z tymi wszystkimi dziećmi, gdyby państwo Bielkiewicz i Jakóbkiewicz stwierdzili, jak większość z nas dzisiaj, że to nie ich sprawa?
Gdyby odwrócili oczy, żeby nie psuć swojej równowagi wewnętrznej.
Nasz koronny argument: przecież w pojedynkę nie zmienię świata.

Jak się okazuje, nawet w pojedynkę można bardzo, bardzo dużo.

***********************************************************************************

Wybaczcie ten kolejny wpis jakby obok głównego założenia tego bloga.
Chciałam to napisać, bo chociaż z pozoru niewiele ma wspólnego z tym, o czym chcę tutaj pisać, to chyba jakoś się z tym jednak wiąże.
Dlaczego?
Bo wychowujemy dzieci.
One na nas patrzą, biorą z nas przykład, zastosują, jeszcze modyfikując, nasze zasady do swojego życia.

Chcemy, żeby były szczęśliwe i bezpieczne. Żeby nie dotykały ich problemy tego okropnego świata, w którym przyszło i jeszcze przyjdzie im żyć.
Uczymy je podstawowych zasad funkcjonowania w społeczeństwie, ale też tego, co mają robić, żeby nie dać się wykorzystać.
Nie chcemy, żeby były naiwne.

Jeśli nasze dzieci będą takie, jak my, co stanie się z tym światem, który przecież tak bardzo potrzebuje naszej  pomocy?

Przepraszam oczywiście wszystkich tych, którzy są szlachetni, zauważający i pomagający, bo tacy są.
Niestety w mniejszości i stanowią wyjątek potwierdzający regułę. Dlatego tak uogólniam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *