Adwent – mój dzień 5 i 6
Dwa w jednym, bo sobota to był dzień ogarniania domostwa.
Ciągle nie mam na to czasu. Nie muszę zamiatać nogą śmieci z podłogi, ale w niektóre miejsca dawno nie zaglądałam.
W czasie mojego dzieciństwa czas przedświąteczny to były generalne porządki. Moja mam sprzątała dosłownie wszystko.
Nie cierpiałam tego, a dzisiaj trochę mi tego brakuje.
Adwent to nie synonim sprzątania, ale jest coś dobrego w uporządkowaniu terenu wokół siebie. Jakoś tak się człowiekowi lekko robi, radośniej i łatwiej zabrać się za sprawy ważniejsze.
Trochę mi się w sobotę udało zrobić.
Szału nie ma, ale zrobiłam to, co było najpilniejsze, a resztę sobie rozplanowałam na kilka dni.
Bo udało mi się wreszcie zrobić swój plan. Jest prosty, nie bije po oczach, ale mam czarno na białym co chcę robić.
Jeśli uda mi się go trzymać, to myślę, że ruszę do przodu i może coś dobrego z tego wyniknie. Dla mnie i nie tylko dla mnie.
Prawie zapomniałam w sobotę rano o fragmencie Pisma, ale sobie przypomniałam na szczęście.
Nie będę komentować, bo jestem do tego za mała, ale jakoś mi ten fragment pomógł na początek dnia, kiedy jak zwykle z niczym nie mogłam nadążyć.
Nic nowego na razie nie wymyśliłam, ale myślę, że te trzy zadania: spokój, plan i Pismo Św. na początek wystarczą.
Jeśli przez tydzień dam sobie z tym radę, pomyślę o kolejnym zadaniu.
A teraz niedziela. Ma być najpiękniejsza z możliwych.