-
Adwent – mój dzień 9
12 grudzień, środa Ależ dzisiaj było pięknie. Zimno, ale pięknie. Wystarczy odrobina słońca, a wszystko wydaje się inne. Wystarczy iskierka, coś, co nagle staje się jasne i wyraźne i nagle wszystko wydaje się inne. Kolejne dni mojego Adwentu to wzloty i upadki i wielkie zmęczenie, ale ostatnio dużo się modlę. I nie wiem, jak to nazwać, ale jest chwilami tak, jak wtedy, kiedy zaświeci słońce. Jest inaczej. Często słyszę, że ludzie mówią o tym, jak zwracają się do Boga prosząc o podpowiedź, o prowadzenie, a On odpowiada. Do mnie Bóg nigdy nie mówił. Nie słyszałam Go i szczerze mówiąc myślałam, że te opowieści to takie pobożne życzenia. Ludzie często mają…
-
Adwent – mój dzień 5 i 6
Dwa w jednym, bo sobota to był dzień ogarniania domostwa. Ciągle nie mam na to czasu. Nie muszę zamiatać nogą śmieci z podłogi, ale w niektóre miejsca dawno nie zaglądałam. W czasie mojego dzieciństwa czas przedświąteczny to były generalne porządki. Moja mam sprzątała dosłownie wszystko. Nie cierpiałam tego, a dzisiaj trochę mi tego brakuje. Adwent to nie synonim sprzątania, ale jest coś dobrego w uporządkowaniu terenu wokół siebie. Jakoś tak się człowiekowi lekko robi, radośniej i łatwiej zabrać się za sprawy ważniejsze. Trochę mi się w sobotę udało zrobić. Szału nie ma, ale zrobiłam to, co było najpilniejsze, a resztę sobie rozplanowałam na kilka dni. Bo udało mi się wreszcie…
-
Adwent – mój dzień 3
7 grudzień, czwartek Dzisiaj inaczej, prawie świeci słońce, nie wieje mocny wiatr. Na świecie całkiem ładnie. A u mnie porażka. Nie do końca, nie stuprocentowa, może nie aż porażka, ale jednak. Jest zarys planu, ale w głowie. Tyle się wczoraj tylko udało, ale za to udało mi się zachować spokój. A całkiem łatwo nie było. I udało mi się porozmawiać od serca z młodszą Królewną. To się w jej przypadku rzadko zdarza. Na dzisiaj w związku z tym nie dokładam żadnego nowego zadania. Bardzo mi się podoba zachowywanie spokoju. Postaram się więc o to i dzisiaj. I zmaterializuję mój plan na papierze. Na papierze jakoś najlepiej mi się takie rzeczy…
-
Bóg nie potrzebuje zapałek
Pamiętam tę niedzielę, jakieś 2 lata temu. Stałam z tyłu kościoła, pod chórem. Trwała msza. A ja wciąż nie mogłam się skupić. Patrzyłam z daleka na wielki krzyż nad ołtarzem i nie wiem czemu pomyślałam: Jezu, tak bym chciała wierzyć, jak dziecko.
-
Chwile, jak motyle, zostaje tylko pył
Miałam pisać dzisiaj zupełnie co innego, ale wakacje i czas, kiedy mogę chwilę odpocząć, zawsze tak na mnie jakoś wpływają, że mam takie przemyślenia, takie przebłyski czegoś, czego nie można złapać i co mnie nastraja jakoś melancholijnie. Mam wrażenie czegoś obok, czegoś ponad, czegoś jednocześnie we mnie i poza mną, czego niestety, cholera, nigdy nie udaje się zatrzymać. A tylko to wydaje się tym, co jest ważne. No i ja tu żyć?