O poszukiwaniu i odnajdywaniu radości w codzienności
Cześć i czołem. Ciekawa jestem czy pobiłam już swój rekord w nieodwiedzaniu swojego własnego bloga?
Nie będę tego sprawdzać. Bo po co?
Opowiem Wam za to, co porabiałam w tym czasie, kiedy mnie nie było.
To będzie opowieść, a właściwie dokładnie rzecz biorąc, ciąg dalszy, bo już kiedyś o tym było, opowieści o poszukiwaniu.
Nie będzie o podróżach, wyjątkowych wydarzeniach, niezwykłych metamorfozach czy tym podobnych pięknych, wspaniałych historiach.
To będzie krótka opowieść o tym, co jest treścią mojego życia już od jakiegoś, całkiem sporego kawałka czasu.
Nie chcę już tracić czasu
Cóż, nie da się ukryć, że nie jestem konsekwentna.
Próbuję, staram się, nie wychodzi, zniechęcam się, szukam znowu.
Dlaczego tak jest?
Czy nie wiem czego chcę? Mam wygórowane wymagania? Nie jestem w stanie skupić się na jednej rzeczy?
Nie chodzi o nic z tych rzeczy?
Chodzi o to, że chcę znaleźć coś, co sprawi, że oprócz tego, że zarobię pieniądze, które zaspokoją potrzeby moje i moich bliskich, będę czuła radość z tego, co robię.
Jestem w takim wieku, że nie chcę tracić czasu na sprawdzanie. Na wikłanie się w coś, co mi nie leży. Na przekonywanie samej siebie, że może jednak… może jeszcze chwilę.
Chcę to poczuć i powiedzieć – TO JEST TO. Właśnie to i nic innego.
Kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że nie potrafię sprzedawać kosmetyków, że to nie jest jednak moja bajka, poczułam smutek. Pomimo, że te od Organic Life są doskonałe, że używam ich konsekwentnie i nie przestanę używać, nie potrafię ich sprzedawać.
Poczułam się zawiedziona sama sobą. Oczywiście, bez przesady, radzę sobie z emocjami zupełnie nieźle, ale jednak żal się pojawił.
Przede wszystkim dlatego, że znów powstała potrzeba poszukiwania, a ja tak tęsknię za spokojem.
Ponieważ nie chcę, jako się rzekło, robić czegoś, do czego nie mam przekonania, bo znam ten stan chyba aż za dobrze i za nim nie tęsknię, przyjęłam na klatę, że znów muszę wyruszyć ze swojej norki.
I wyruszyłam w odmęty Internetu.
Szczerze mówiąc nie wierzyłam jednak, że jest możliwe jeszcze jakieś spektakularne odkrycie.
No i się zdziwiłam:-)
Na szczęście.
O poszukiwaniu igły w stogu siana
Na początku nie było łatwo.
Wiecie, w Internecie jest całe mnóstwo chłamu.
Dziwnych ofert, które obiecują złote góry za nic, albo za działania, które dla mnie, delikatnie mówiąc, są wątpliwe moralnie.
I nawet jeśli prawdą jest, że można, jak niektórzy gwiazdorzy twierdzą, wyciągnąć z tego setki tysięcy, to ja na pewno nie będę tego robić.
MLM, afiliacje, ostatnio coraz częściej sztuczna inteligencja w takiej czy innej postaci, która daje nieograniczone możliwości i zarobki. Zdaje się, że jak na razie głównie tym, którzy sprzedają aplikacje do wykorzystywania AI. Może się mylę i nie do końca orientuję.
Kiedyś myślałam, że chcę i mogę pisać, zostać copywriterem. Nawet kilka razy próbowałam.
Nie wychodzi mi jednak takie pisanie na zamówienie, bo o to w tym chodzi i nic na to nie poradzę.
Tzn. pewnie mogłabym to jakoś pokonać, nauczyć się. Jednak nie chcę już niczego pokonywać.
Nie czuję tego już dzisiaj.
I koniec i kropka.
Byłam zniechęcona i już byłam na dobrej drodze do tego, żeby się poddać, zapomnieć o tym nieustannym poszukiwaniu, ale wtedy trafiłam na Brodatego Merchera czyli Mateusza Bobera.
A potem wyświetliła mi się Basia Cichy ze swoja reklamą, którą zresztą na początku zignorowałam kilkukrotnie. Basia jednak ma w sobie tyle jakiejś wyjątkowej energii i ciepła, że przebiła się przez mój monitor.
Po pierwsze oni oboje to są świetni ludzie i autentyczni pasjonaci tego, co robią.
Po drugie zaś ich propozycja sprawiła, że zaświeciły mi się oczy i poczułam, że tak, to jest właśnie to.
Znowu mi się chce i czuję radość, kiedy siadam do pracy.
I potrafię zapomnieć, że trzeba kłaść się spać, bo rano wcześnie trzeba wstać.
Bo w życiu i poszukiwaniu chodzi mi o coś więcej
Zanim jednak opowiem o tym, co się potem wydarzyło, wyjaśnię coś, bo być może kogoś zastanawia: po co ja w ogóle ciągle czegoś poszukuję?
Po co o tym poszukiwaniu ciągle gadam, zamiast spokojnie siedzieć na tyłku i cieszyć się życiem.
Wyjaśniam: po pierwsze, mam nudną pracę, która nie daje mi żadnej satysfakcji, a z której nie mogę zrezygnować.
Tak bywa, nie ja jedna. Tak się moje życie potoczyło, źle rozegrałam swoją grę na początku i robię dzisiaj to, co mogę robić.
Dlatego szukam czegoś, co to moje zawodowe życie urozmaici, wniesie do niego trochę radości, będzie odskocznią od tej nudy i monotonii. A przy okazji pozwoli zarobić parę groszy, żeby podreperować domowy budżet.
Po drugie szukam czegoś, co pozwoli mi, być może, w przyszłości po prostu czuć się potrzebną, ciekawie żyć, mieć swoje hobby, czas dla siebie.
Może jako emerytka zamiast narzekać na bóle tu i tam, zajmę ręce i głowę czymś ciekawym, co pozwoli mi czuć, że żyję.
Nie chcę sobie pozwolić na to, żeby popaść w marazm i ograniczyć się do schematu: praca, dom, spacer z psem, kolacja, spanie, praca, dom…..
Nie ma w tym nic złego oczywiście, jeśli ktoś tak lubi.
Ja jednak nie lubię.
Dlatego nie mogę zapomnieć o poszukiwaniu.
Moje odkrycie – grafika
No tak. I tu możecie się zdziwić, szczególnie ci, którzy mnie znają, ale nie znają tej mojej strony.
Oczywiście, że nie jestem grafikiem w pełnym tego słowa znaczeniu i nigdy wcześniej grafiką się nie zajmowałam.
W dzieciństwie trochę rysowałam, co bardzo lubiłam i wychodziło mi to nawet dosyć nieźle, ale potem zarzuciłam to na wiele lat, bo pojawiły się inne zainteresowania.
Jako dorosła już osoba zamarzyłam o tym, żeby malować.
Kupiłam farby, sztalugi i blejtramy zrobił dla mnie mąż.
Namalowałam 2 czy 3 obrazy, już nie pamiętam dokładnie, a potem urodziły się moje córki i rysowałam i malowałam z nimi.
Na marginesie, moja starsza Królewna w czerwcu skończyła 18 lat. Nie mogę się do tego przyzwyczaić, że mam pełnoletnie dziecko.
Później zupełnie zapomniałam o tym, że lubię rysować, czasem pojawiała się skądś myśl, że może by zrobić jakiś kurs grafiki, żeby to wykorzystać, ale albo nie było czasu, bo małe dzieci, albo koszt był taki, że rezygnowałam.
W ostatnim czasie wszystko się jednak zmienia w bardzo szybkim tempie.
Rzeczywistość zmienia się właściwie każdego dnia i oto okazało się, że żeby móc tworzyć coś graficznie, wystarczy na początek poznać Canvę.
Zmysł estetyczny, umiejętność dopasowania kolorów, czcionek oczywiście bardzo się przydają, ale tak naprawdę wszystkiego można się nauczyć.
Tu podejrzewam, że wykształceni graficy się oburzą, ale ja nie aspiruję do miana artysty grafika.
Znam swoje miejsce i planuję być rzemieślnikiem, oni też są przecież potrzebni, a nawet bardzo, jak się wydaje potrzebni.
Myślę, że Internet jest tak przepastny, że każdy z nas ma szansę znaleźć swoje miejsce i fanów.
Znam zresztą przynajmniej 2 przykłady wykształconych grafików, artystów po akademiach, którzy „poszli” w Canvę i tworzą w niej wspaniałe rzeczy. I cieszą się tym, co robią.
Koszulki
Zaczęłam od koszulek. Tym właśnie zajmuje się Mateusz Bober, Brodaty Mercher. Tworzy grafiki na koszulki, które sprzedaje m. in. na platformie Amazon.
Odbywa się to w tzw. systemie Print on Demand czyli druk na życzenie.
U nas to tylko trochę znane, chociaż też są platformy, na których można umieszczać swoje prace lub kupować jedyne w swoim rodzaju koszulki.
W Stanach ludzie uwielbiają tę formę. Kupują koszulki dla siebie i wręczają sobie nawzajem jako prezenty.
Zresztą noszenie T-shirtów to dla nich coś oczywistego.
Taka forma daje szansę na oryginalność, no bo nie jest to masowa produkcja i ubranie z sieciówki.
A twórcy daje to szansę do ciągłego rozwoju.
Bo trendy wciąż się zmieniają, a i czasem udaje się przemycić coś ważnego dla siebie.
Posłuchałam Mateusza Bobera, który jest ciepłym i przekonywującym człowiekiem, który do tego ma dar przekazywania wiedzy i postanowiłam spróbować.
Skupiłam się na projektowaniu wzorów, zapominając o tym, że Internet, to jeszcze, a może przede wszystkim marketing, więc efektów spektakularnych, jak na razie brak, ale daję sobie czas.
Skupiam się w pierwszej kolejności na tym, żeby opanować warsztat i robić to, co robię dobrze, tak, żebym na początek ja sama była zadowolona z tego, co widzę. Skupiam się na poszukiwaniu dobrych tematów i inspiracji.
Zresztą, co tu dużo mówić, chociaż dzieci już w połowie dorosłe, a mąż ma dwie zdrowe ręce i ich używa, to jednak praca na etacie nie daje wiele swobody, a do tego jeszcze angażuje śpiewanie w chórze, rodzice zaczynają chorować, przyjaciel potrzebuje pomocy…
Nie skarżę się. Po prostu nie idę jak burza, a pracuję w swoim tempie.
Może świat mi nie ucieknie za daleko 🙂
E-booki
A do tego niedługo po Mateuszu pojawiła się Basia Ciepły.
Myślałam już wtedy, że na reszcie mogę zapomnieć o poszukiwaniu, no i już nie poszukiwałam, ale ona jakby odnalazła mnie sama 🙂
Dlaczego wyświetliła mi się reklama jej webinaru łatwo zgadnąć.
Początkowo kilka razy ją zignorowałam, bo nie chciałam się rozpraszać, ale pojawiała się i pojawiała. Wreszcie posłuchałam jej do końca, przyszłam na webinar, kupiłam kurs i zaczynam powoli wchodzić w świat e-booków 🙂
Dokładnie rzecz ujmując, będę tworzyć oprawę graficzną do e-booków.
Basia ma w sobie niesamowitą pasję, którą zaraża nawet poprzez ekran monitora.
Do tego swoje szkolenie stworzyła w tak przemyślany sposób, że pierwszy raz w życiu nie miałam wątpliwości co robić, jak robić i w jakiej kolejności.
Krok po kroku, bez nadmiernego pośpiechu, robiłam swoje i zaczęły się pojawiać efekty.
Jeśli nawet nie jestem z nich do końca zadowolona, to prezentują się już całkiem przyzwoicie.
Do tego na każdym etapie Basia jest do dyspozycji, zawsze gotowa pomóc.
Żeby za bardzo już nie przedłużać – czuję się po prostu szczęściarą, że na tych dwoje ludzi trafiłam.
I że mogłam się jeszcze raz zdziwić, że jest jednak wciąż coś, co mnie zachwyca i angażuje.
Jestem szczęśliwa, że chyba nareszcie mogę zapomnieć o moim poszukiwaniu.
Teraz ciągle coś tworzę, poprawiam, uczę się. Próbuję się przekonać do AI, która, jak się już przekonałam może być pomocna i której próbkę macie w tym wpisie. Problem jednak w tym, że ja mam wciąż takie poczucie, że wykorzystywanie jej jest nie do końca uczciwe wobec odbiorców, ale to temat na inny wpis.
Jednym słowem, nie nudzę się, i kto wie, może wpadnę jeszcze na jakiś inny pomysł?
Szczęśliwy koniec – zapominam o poszukiwaniu
Zupełnie już na koniec, obiecuję, że kolejny wpis nie będzie już taki długi.
Wiem, że i to się zmienia, że nie lubimy już, sama też tak mam, czytać zbyt długich elaboratów.
No chyba, że chcecie, to dajcie znać, ja potrafię, jak widać ????
Na pewno nie będzie już o poszukiwaniu, no chyba, że o poszukiwaniu inspiracji.
A co tu teraz będzie się w ogóle działo?
Zastanawiałam się (który to już raz 🙂 )nad usunięciem tego bloga i stworzeniem czegoś nowego, ale żal mi.
To w końcu cały kawał mojego życia.
Niech zostanie. W sumie nie mam się tu czego wstydzić.
O dzieciach pisać już nie będę. O kosmetykach też już pewnie nie, chyba, że coś wyjątkowo mnie zachwyci, to po prostu polecę, bo w końcu czemu nie.
Myślę, że daruję sobie komentowanie bieżących spraw.
Nie nadążam, nie ogarniam. Większości z tego, co przewija się codziennie przed naszymi oczami nie wymyśliłabym sama, nie jestem w stanie zrozumieć.
Dlatego staram się trzymać z daleka.
I po prostu dbam o to, co ode mnie zależy, na co mam wpływ, o moich najbliższych i siebie.
No i na pewno będę Wam opowiadała o tym, co mnie najbardziej dzisiaj fascynuje i trochę chwaliła się swoimi pracami.
I oczywiście, jeśli są wśród Was tacy, którzy napisali, planują napisać, lub właśnie piszą e-booka i chcieliby, żeby on jeszcze oprócz tego, że wartościowy, był piękny, to oczywiście zapraszam serdecznie do kontaktu.
Na razie za pośrednictwem maila, którego adres widnieje pod moim zdjęciem, a potem będzie osobna strona do kontaktu, którą tworzę.
A jeśli chcielibyście zobaczyć wzory moich koszulek, to zapraszam na mój profil na redbubble. Na Amazon na razie mnie nie ma.
No to na dzisiaj tyle. Wystarczy, co:-)
Do zobaczenia niebawem, trzymajcie się.