KOncert w filharmonii ku czci Mieczysława Kałowicza
Muzyka

Koncert. Byłyśmy w filharmonii

Muszę się przyznać do czegoś, chociaż się wstydzę.
Jestem muzycznym analfabetą.
Mam w tym przypadku na myśli muzykę klasyczną, którą w moim przekonaniu, każdy kulturalny człowiek powinien chociaż po części znać.
A ja nie znam.
Ja potrafię odróżnić Mozarta od Bacha, Szymanowskiego od Chopina.
Może przesadziłam, Chopina trochę jednak kojarzę.
I to by było na tyle.

W moim domu nie słuchało się nigdy tego rodzaju muzyki. Z jednego, podstawowego powodu – moja mama nie cierpiała dźwięku skrzypiec.
W związku z tym, kiedy tylko w radio pojawiała się audycja z muzyką poważną, stacja była natychmiast zmieniana.
Edukacja w szkole była bardziej niż marna. Pamiętam jedynie dukanie kolęd na flecie prostym.
Do dzisiaj nie potrafię czytać nut.
Zdaje się jednak, że kiedyś już o tym pisałam, dlatego nie będę się powtarzać.
Czasami myślę sobie, że to prawdziwy cud, że moja córka tak świetnie radzi sobie ze skrzypcami i tak chętnie i z radością na nich gra. A babcia ostatecznie je pokochała.

Staram się, tak, ja mogę pomagać córce w pielęgnowaniu i rozwijaniu jej skrzypcowej pasji, a że muzyk i człowiek kulturalny powinien być osłuchany, jako się rzekło, to chadzamy czasami do filharmonii.
I tak właśnie ostatnio byłyśmy we trójkę – dwie Królewny i ja –  na koncercie z cyklu Polska Muzyka Zapomniana.
Koncert, którego mogłyśmy wysłuchać, był zorganizowany dokładnie w 110 rocznicę śmierci polskiego kompozytora Mieczysława Karłowicza, który zginął 8 lutego 1909 roku przysypany lawiną w Tatrach pod Kościelcem.
Był miłośnikiem wędrówek po Tatrach, czego dowiedziałam się podczas koncertu.
Jako pierwszy przeszedł i wytyczył niejeden z tatrzańskich szlaków.
Dodatkowym smaczkiem koncertu były wyświetlane, wykonane przez kompozytora fotografie, w tym ta ostatnia, którą odzyskano z aparatu, z którym muzyk został odnaleziony po przysypaniu.
Bardzo dziwne, wyjątkowe uczucie, muszę przyznać.

Muzyki Karłowicza nie znałam dotąd zupełnie, więc idąc na koncert zupełnie nie wiedziałam czego się spodziewać.
Dziewczyny nie bardzo przyzwyczajone do takich koncertów, obawiały się, że będą się nudziły.
Nic z tych rzeczy.
Muzyka przepiękna.
Nie będąc profesjonalistką i znawczynią mogę chyba napisać po prostu i osobiście, że słuchając jej miałam takie uczucie, jakbym słuchała muzyki filmowej.
Tyle w niej światła, powietrza, przestrzeni. Jest piękna.
Dziewczyny miały podobne do mojego skojarzenie, chociaż chyba jeszcze ciekawsze, bo im się te dźwięki skojarzyły z muzyką do bajki o Króliku Bugsie.

Dla prawdziwych melomanów gratką był z pewnością występ Agaty Szymczewskiej, laureatki ostatniego konkursu Henryka Wieniawskiego, która po koncercie, dodatkowo, rozdawała autografy.
Mnie za to najbardziej zachwyciło wykonanie w pierwszej części koncertu poematu symfonicznego Wojciecha Kilara.
„Kościelec 1909” został przez niego skomponowany dla uczczenia pamięci Mieczysława Karłowicza.

Muzykę Wojciecha Kilara pewnie większość z Was zna. Ja też trochę.
Muszę jednak przyznać, że zupełnie inaczej się jej słucha w określonym kontekście.
„Kościelec” został skomponowany dla uczczenia pamięci, a dokładnie zamysł Kilara był taki, żeby opowiedzieć o samej chwili śmierci kompozytora. W zasadzie o lawinie, która przysypała Karłowicza.
Muzyka Kilara zawsze jest przejmująca, ale słuchana z taką świadomością po prostu zapiera dech w piersiach.
Nie wspominając już o tym, że po raz pierwszy widziałam na scenie taką ilość kotłów, bębnów i gongów chyba, bo tak naprawdę nie wiem, jak się taki instrument nazywa.

Na koniec jeszcze muszę przyznać, że taki koncert to prawdziwe wyzwanie. I nie mam tu na myśli muzyków, bo to oczywiste.
Mam na myśli siebie. Siebie i moje dzieci. Myślę, że takiego słuchania muzyki ktoś taki, jak my musi się po prostu nauczyć.
Taki koncert to nie koncert muzyki popularnej, gdzie każdy robi hałas, a ze sceny wciąż nawołują: wszyscy ręce w górę itp.
Tu potrzebne jest maksymalne skupienie przez więcej niż godzinę z krótką przerwą.
A na scenie nic się nie dzieje, w naszym potocznym rozumieniu tego słowa.
W filharmonii jesteś ty, orkiestra i muzyka. I cisza.
I powiem szczerze, że to nie jest takie łatwe.
Tak się całkiem zatrzymać, wyciszyć, uspokoić, zatrzymać bieg myśli.
Odłożyć telefon – to dla niektórych jest zbyt dużym wyzwaniem.

Nagrodą są wrażenia.
Przeżycia, których gdzie indziej nie można znaleźć.
Dodatkowo myślę, że to nie same wrażenia estetyczne.
Powiedzenie, że muzyka łagodzi obyczaje nie wzięło się znikąd.
Mam takie ciche podejrzenie, że ona, muzyka, ma właściwości lecznicze 🙂
Tak dobrze razem, jak po piątkowym koncercie nie czułyśmy się już dawno.

Jednym słowem, trzeba to będzie niedługo powtórzyć.
I nauczyć się znowu czegoś nowego.


foto: hornistjj

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *