Przemyślenia

Nie wiem czy jestem silną kobietą. Jestem, kim jestem

Dzisiaj refleksja moja będzie taka: wszystko ma swoje miejsce i czas i tylko potrzeba trochę się zatrzymać. Tak w sobie, żeby zdać sobie z tego sprawę.
Mądrze, prawda?
To teraz do rzeczy.
Pozwólcie, że zacytuję samą siebie. Myślę, że to jeszcze nie megalomania, po prostu to dobrze tłumaczy, to, co chcę powiedzieć.
„…W takich chwilach mam takie poczucie, że wszystko jest na swoim miejscu, że jestem częścią świata właśnie tu, gdzie jestem, bo właśnie tu mam być, bo tu jestem potrzebna z tym, co mam i jaka jestem…

Kiedy urodziła się starsza Królewna, myślałam, że oszaleję.
Obok miłości, która nie była od początku taka oczywista, tzn. była, tyle, że nie od początku do mnie docierało w 100 %, że jestem mamą.
Patrzyłam na pomarszczonego Ufoludka i myślałam, że przecież nie jest do mnie nawet podobny.
I myślałam sobie z rozpaczą – Magda, dlaczego Ty jej nie kochasz, jak trzeba?
Gdzieś mi się te wszystkie ochy i achy gazetkowe/poradnikowe wspomniały, a ja tak nie miałam.
Nie mogłam normalnie jeść, nie mogłam normalnie spać.
Wciąż musiałam  ją karmić. A ona płakała.
Nie mogłam przeczytać książki. To było straszne.
Jakoś tak właśnie to mnie najbardziej wprawiało w rozpacz.

Pamiętam wieczór, kiedy po kąpieli wycierałam i ubierałam Królewnę do snu.
Szło to opornie i pomyślałam – Boże, to już tylko tak będzie teraz wyglądać?
A ja przecież miałam tyle planów.
Buntowałam się w sobie. W sobie rozpaczałam i powoli się godziłam ze sobą.

Kiedy młodsza Królewna pojawiła się wśród nas, przez momencik było podobnie, ale uporałam się z tym już bardzo szybko.
Pomogło mi bardzo jedno zdanie kogoś, kto prawdopodobnie nie wie nawet, jak bardzo mi pomógł.
„To przecież tak naprawdę tylko chwila, dzieci rosną tak szybko. I znowu będzie można w spokoju czytać książki”

Wtedy pomyślałam: o rany, nie zdążę się przecież nacieszyć, jak się tak będę nad sobą rozczulać.
I potem już samo poszło.
Powoli stawałam się mamą.
Jestem z tym byciem dzisiaj szczęśliwa, chociaż wciąż muszę odsuwać na dalszy plan swoje pomysły na siebie.
Chociaż czasami jestem tak zmęczona, że tam, gdzie usiądę, tam zasypiam i odpowiadam słowami ze snu, który już mi się zdążył przyśnić, a dziewczyny mają wtedy niesamowitą radochę.
Wynoszę szczoteczki do zębów do zmywarki, a potem rano ich szukam i wściekam się, bo już trzeba było wyjść 5 minut temu.
Chociaż odkładam na ciągłe potem przesadzanie kwiatków, gruntowne sprzątanie, obejrzenie filmu, który mam na liście od roku, bo trzeba gdzieś z dziewczynami pojechać, odrobić lekcje, posłuchać ćwiczeń na skrzypcach, zawieźć córki na próbę, pośpiewać kołysanki, bo koleżanka opowiedziała straszną historię i strach się bać itp. itd.
Chociaż nie wychodzę do kina, do którego planowałam wyjść od dwóch tygodni, bo właśnie trzeba pojechać po prezent dla kolegi, który zaprosił na urodziny i nie mam, kiedy poćwiczyć, bo już nie mam siły ( a trzeba by, oj trzeba).
Bo moje dziewczyny są najważniejsze.

Chyba wiem, co sobie myślicie, ale ja się wcale nie poświęcam ( chciałabym się tylko w końcu wyspać).
Teraz już nie mam żadnych wątpliwości.
To jest moje miejsce w świecie.
Ci mali ludzie, małe kobietki, którym trzeba odpowiadać na trudne pytania i dyskutować, bo nie zawsze się zgadzają na moją wersję.

Bo ja to tak widzę.
Moim zadaniem jest im pokazać, podpowiedzieć, opowiedzieć, pomóc i zostawić. Będąc w pogotowiu, jeśli jeszcze się okaże, że coś jeszcze jest niejasne, albo po prostu chcą się przytulić.
Zostawić z nadzieją na to, że one mnie nie zostawią, że będę dla nich ważna, tak, jak one są dla mnie.
Czasem jest bardzo trudno, zwłaszcza, że starsza Królewna od jakiegoś czasu lubi mi dawać mocno w kość.
Na szczęście jednak, jak się dobrze posłucha, a potem dobrze porozmawia, to i na to znajduje się sposób.
Do następnego razu.
Bo zawsze znajdzie się nowy powód do nowego niezadowolenia. Wiadomo.
No i znowu się zaciska zęby i znowu rozmawia i znowu rozmawia i rozmawia…
Chociaż czasem ma się wrażenie, że jest się z tym wszystkim zupełnie samotną i więcej i dłużej już się nie uda.
Każdy ma na to jakiś sposób. Ja się modlę i ciągle się udaje.
Wiem, że będzie mi smutno, kiedy to wszystko się skończy. Już dzisiaj czasami jest mi smutno, ale taka jest kolej rzeczy i nie będę niczego na siłę zatrzymywać.
I to będzie ten czas, żeby wrócić do dawnych pomysłów i planów.
A jeśli nie zdążę? To pójdę do Nieba ( mam nadzieję, że się uda) i tam będę realizować, może jakieś nowe pomysły.

I nie ma tu przecież żadnej filozofii. To jest po prostu kwestia wyboru.
Każdy wybiera inaczej. Ja wybrałam tak i z tym jest mi dobrze.
I trochę mi tylko niewygodnie czasem, kiedy chce mi się wmówić, że z siebie rezygnuję, że muszę teraz właśnie, wreszcie pomyśleć o sobie.
Wyjść ze swojej strefy komfortu czy czegoś tam 🙂 Zawalczyć o siebie.
Nie muszę. I nie chcę.
Ty chcesz? Bardzo proszę.
„I am, who I am” Tak mi się przypomniała piosenka Lary Fabian, trochę o czym innym, ale nie do końca w sumie, a tytuł pasuje.
Ja nie potrzebuję z nikim o nic walczyć, nie przeszkadza mi to kim jestem.
No, może powinnam się zachowywać trochę poważniej, bo czasem mnie ponosi.

I żeby nie było, o czym mam nadzieję wiecie z moich wcześniejszych elaboratów, to wszystko wcale nie wygląda tak cukierkowo.
Ja nie jestem idealną mamusią, a dziewczyny nie są lalkami w różowych sukienkach ( chociaż ładnie w nich wyglądają).
Po prostu czasem muszę to wszystko sama dla siebie postawić na nogi, żeby za chwilę znowu mogło się zacząć przechylać.
A nie mam swojego pamiętniczka 🙂 poza tym tu się wygodniej pisze.
I jeszcze czasem ktoś się odezwie i się podzieli swoimi przemyśleniami:-)

2 komentarze

  • Lunka1969

    Wzruszające w swojej prostocie wyznanie.

    Kiedy trzymamy w ramionach po raz pierwszy „pomarszczonego ufoludka” miłość niekoniecznie musi nas powalić na kolana swoją intensywnością.Czasem potrzeba tygodni, miesięcy aby ją odkryć i wyłuskać ze swojego wnętrza.
    Masz rację, totalny chaos i niewyspanie to dwa mocne argumenty, żeby sobie „tak życia nie komplikować”.
    Ale kiedy zdajesz sobie sprawę, że jesteś konarem, a wokół ciebie rosną smukłe gałęzie, które w swoim czasie wydadzą kwiaty i/lub owoce, zaczynasz dbać, celebrować, a upływający czas poświęcasz z coraz mniejszym żalem. Ja mimo kompletnie odmiennej sytuacji, tęsknię za tym czasem, kiedy byłam dramatycznie potrzebna swojemu dziecku.Za czasami gdy odganiałam strachy, tłumaczyłam świat i czytałam bajki… Potem, przygotuj się, wcale nie będzie łatwiej, gdy odejdą i usamodzielnią się…
    I co z tego, że będzie więcej czasu na czytanie? Wtedy zatęsknisz za intensywnością relacji, poczekaj, to już dosłownie za kilkan chwil, bo czas pędzi nieubłaganie…. :))

    • admin

      Dziękuję Jolu za te słowa. Znów mi pomogłaś, nawet nie wiesz jak.Tę tęsknotę tylko sobie na razie wyobrażam, ale już mnie ściska w dołku 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *