obyśmy zdrowi bylo
Archiwum bloga

Obyśmy zdrowi byli

Czuję się czasami bezsilna. Bezradna i bezsilna.
A czasami zrozpaczona tym, że po raz kolejny muszę walczyć o coś, co wydawałoby się powinno być oczywistością.Dramatycznie tak trochę zaczynam, chociaż na szczęście nic się nie stało, ale w zasadzie można by powiedzieć, że na szczęście nic się nie stało.

A było to tak.
W ostatni piątek moje starsze dziecko wstało rano i twierdziło, że nie może iść do szkoły, bo bardzo boli ją brzuszek i jest jej niedobrze, boli ją głowa i okropnie jej się w tej głowie kręci. Tak bardzo, że nie może ustać na nogach.
Spojrzałam, rzeczywiście była blada. Zmierzyłam temperaturę, była podwyższona. Nie bardzo, ale jednak.
Podjęłam decyzję: jedziemy do lekarza.

Trafiłyśmy do lekarza zastępującego naszą panią doktor. Miły starszy pan. Zbadał córkę dokładnie, niczego podejrzanego nie stwierdził, zlecił więc wykonanie badań.
Na CITO morfologia, mocz i USG brzucha.
Kolejka przed laboratorium długa. Czekamy. Wyniki będą za godzinę.
Idziemy do gabinetu USG. Badanie można wykonać za jakieś 40 minut do godziny. Trzeba poczekać, bo są pacjenci ze szpitala.

Ok, czekamy, córka mówi, że czuje się już troszkę lepiej, ale wolałaby wyjść na świeże powietrze.
nareszcie po mniej więcej dwóch godzinach mamy prawie komplet wyników. Trzeba jeszcze poczekać na mocz, no bo trzeba najpierw nasikać, a jakoś się nie chce.
Nareszcie się udaje, wyniki za godzinę.
Po pół dnia z kompletem wyników badań w dłoni udajemy się z moją coraz bardziej bladą i milczącą córką do lekarza. Kiedy wchodzimy, widzę jeszcze oddalające się plecy pana doktora, kiedy docieram do okienka rejestracji, okazuje się, że pana doktora już nie ma, a inny lekarz nie może rzucić okiem na wyniki badań mojej córki, bo…tu następuje długa lista powodów, a w zasadzie można by to wszystko ująć w jednym krótkim nie, bo nie.
W odpowiedzi na moje pytanie: po co w takim razie zleca się wykonanie badań na CITO, widzę tylko leciutkie wzruszenie ramion pani rejestratorki. Na pytanie o to, co w takim razie mam zrobić, pada odpowiedź: niech pani przyjdzie wieczorem, kiedy będzie doktor….

Zawiozłam moje blade dziecko do domu i położyłam je do łóżka, a sama wróciłam do przychodni.
Pan doktor okazał się człowiekiem bardzo miłym, postawił diagnozę, przepisał leki i pogwizdywał pod nosem.
Okazało się, że to tylko zapalenie dróg moczowych, ale co byłoby, gdyby się okazało, że dziecko jest na coś poważnie chore?
Te kilka godzin mogłoby okazać się kluczowe.

Druga historia. Ten sam piątek. Odbieram ze szkoły młodszą córkę i okazuje się, że boli  ją ząbek.
Był już leczony, ale plomba chyba po prostu wypadła. Buzia spuchła, dziecko płacze z bólu. Zaaplikowałam Nurofen i dalejże do telefonu.
Dwie znajome dentystki już nie przyjmują, radzą do kogo zadzwonić. Dzwonię, ci lekarze też już nie przyjmują.
A tak dla informacji jest godzina 12.30.
Siadam do Internetu i szukam. Znajduję jeszcze kilka numerów telefonów, dzwonię.
Po godzinie 12.30 w piątek nie przyjmuje żaden dentysta. Nosz…
Wizyta u stomatologa to delikatna sprawa, dlatego chciałam oszczędzić dziecku wizyty na pogotowiu, albo SORZE, zresztą u nas chyba nie ma nawet pogotowia stomatologicznego.
Dzięki Nurofenowi udało się dotrwać do poniedziałku. W poniedziałek miła pani doktor doszła do wniosku , że ząbek nie nadaje się do leczenia i lepiej go wyrwać. Poszło sprawnie, chociaż przez moment było, jak mówią młodzi, hardcorowo, mimo, że dziecię dostało znieczulenie.
Usunięcie mleczaka – 100 zł. Leczenie zęba to też jakieś 80 – 90 zł.
Czy to dziwne, że dzieci w Polsce są tak bardzo zagrożone próchnicą?
Takie pytanie retoryczne.

I jeszcze jedna króciutka historia. Mój mąż się rozchorował.
Katar, jak stąd do Nowego Jorku, kaszel, słaby, jak dziecko. Zadzwonił do przychodni, żeby umówić się do lekarza pierwszego kontaktu. Od 26 października można dzwonić, żeby umówić się na wizytę w listopadzie. do innego lekarza można się dostać najprędzej za dwa dni. Jaka rada? Nocna opieka ambulatoryjna.

Czy można coś z tego wszystkiego zrozumieć? Nie wyobrażam sobie nawet, co przeżywają ludzie naprawdę chorzy w tym dziwnym, tragicznym systemie.
I mam nadzieję, że nie będę się musiała o tym nigdy przekonywać.

Jeden komentarz

  • Rebecca Sharp

    System chyba nas zmusza do tego, żebyśmy się sami leczyli prywatnie. I czasami nie ma rady. Ja cierpię na notoryczne migreny. Niby nic, ale jak ból trwa ok 4 dni to już zaczynam być zmęczona (do trzech dni jestem przyzwyczajana, że nie mam życia). Na szczęście znalazłam lekarza z NFZ, który przepisuje mi wszystkie tabletki, które chce i w razie konieczności daje zastrzyk przeciwbólowy.
    Rzeczywiście, obyśmy rzadziej chorowali!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *