
Pomyśl też trochę o mnie, kierowco kochany
Lubię jeździć samochodem, dokładniej, lubię prowadzić samochód. Można powiedzieć, że jestem dość świeżym kierowcą, bo prawo jazdy mam od 7 lat.
Kurs zrobiłam, kiedy moja starsza córka miała 2 lata, a egzamin zdałam już z młodszą w brzuchu. Za szóstym razem. Nie było łatwo, ale się udało.
Zrobiłam ten kurs z potrzeby. Z dziećmi łatwiej po prostu wiele rzeczy i spraw załatwić jadąc samochodem.
Wcześniej nie było takiej potrzeby. Nie mieliśmy samochodu, korzystaliśmy z komunikacji miejskiej, albo poruszaliśmy się rowerami. W dalszych wyprawach sprawdzał się pociąg PKP, albo PKS.
Mąż nie chciał mieć prawa jazdy, a ja bałam się. Bałam się szybkiej jazdy, innych kierowców, tego, że spanikuję, że w kogoś uderzę. Snułam mnóstwo czarnych scenariuszy.
Wszystko zmieniło się, kiedy po raz pierwszy usiadłam za kierownicą. Wiedziałam, że już nie odpuszczę, że chcę być kierowcą.
Jak jeżdżę? To mogą ocenić inni, ale na pewno staram się jeździć ostrożnie i uważnie. Na pewno popełniam błędy choć staram się je eliminować.
Na pewno mam całkiem przyzwoity refleks, dzięki niemu uniknęłam kilku zbliżeń bliskiego stopnia.
Staram się, jak tylko mogę stosować do przepisów ruchu drogowego.
Kiedy znak pokazuje 70 km/h, jadę 70, kiedy 90 km/h, jadę 90. Nie wyprzedzam, kiedy nie można, nie zatrzymuję się na zakazach itd.
Nie twierdzę, że jestem kierowcą idealnym, z pewnością są lepsi ode mnie.
Przeraża mnie jednak to, jak zachowuje się większość kierowców, których spotykam na swojej drodze.
Można ich scharakteryzować krótko: bezmyślni, beztroscy, bez wyobraźni.
Wydaje im się chyba, że w swoich pięknych, wielkich, błyszczących samochodach z mnóstwem koni mechanicznych są tak bezpieczni, że nieśmiertelni.
Nie wiem, najgorsze jest w tym wszystkim to, że stanowią zagrożenie nie tylko dla siebie.
Ich ofiarą może paść każdy, także ja i moja rodzina. I nic nie mogę zrobić.
Grzechów, które popełniają kierowcy jest całe mnóstwo i nawet nie chce mi się nad nimi pastwić. Ten mój dzisiejszy wpis właściwie nie ma wielkiego sensu. Jedyny jaki może mieć to taki, że dam upust swoim emocjom i wyrażę swoje oburzenie. A natchnęło mnie do niego zdarzenie, które mnie ostatnie dotknęło i filmik, który podesłała mi siostra.
Dziwnym zbiegiem okoliczności filmik wiązał się z tym z czym się osobiście zetknęłam.
A było to tak. Kilka dni temu o mały włos uniknęłam zderzenia z kobietą, która wyjeżdżając z ulicy podporządkowanej wymusiła na mnie pierwszeństwo przejazdu. Na szczęście w porę ją zauważyłam i przepuściłam ( mój refleks) i nic się nie stało.
W pierwszym momencie pomyślałam: zdarza się, trudno, ale kątem oka dostrzegłam, że ona trzyma w ręku telefon i wygląda na to, że pisze sms-a.
I zmroziło mnie. Faktycznie, wyjechała wprost na mnie, jakby w ogóle mnie nie widziała, ten telefon wszystko wyjaśniał.
To o czym piszę, działo się w mieście. Kobieta wyjeżdżała z właściwie żadną prędkością, ja też nie pędziłam. Prawdopodobnie rozbiłybyśmy samochody i tyle, ale co byłoby, gdybyśmy jechały 100km/h?
I wtedy obejrzałam filmik nadesłany przez siostrę. Trzy dziewczyny jadą samochodem, ta która prowadzi, pisze sms-a do chłopaka. Zjeżdża na przeciwległy pas, dochodzi do zderzenia. Samochód , z którym się zderzyły wpada na kolejny, w samochód dziewczyn uderza duży wóz dostawczy.
Koniec, cisza, za chwilę zacznie się akcja ratunkowa. Koleżanki z samochodu nie żyją, w dwóch pozostałych ludzie są nieprzytomni, w jednym znajduje się dwójka malutkich dzieci. Rozpacz, histeria, płacz. Nic już nie można zrobić.
A wystarczyło tak niewiele. Trzeba było tylko pomyśleć trochę o innych, nie tylko o sobie.
Bo tak mi się wydaje, że to głównie przede wszystkim o to chodzi.
Czy ta wiadomość nie mogła poczekać?

