Archiwum bloga

Rodzice kontra nauczyciel – kto wygra

klasa
foto: cobrasoft

Rok szkolny trwa już od tygodnia i prawie zapomnieliśmy, że były wakacje.
Człowiek to taka sprytna bestia, że potrafi się prawie zawsze dostosować. Chyba na szczęście.

Powoli wchodzimy w codzienny rytm.
Zajęć jest dużo, ale rozłożone są przez cały tydzień, tak, że dziewczyny nie odczują tego boleśnie, a nie będą się nudziły.
Wyglądają na szczęśliwe.

To tylko tak w ramach wstępu, bo nie o moich dziewczynach chcę dzisiaj pisać.

Przysłuchuję się rozmowom rodziców, albo sama w nich uczestniczę, na temat szkoły, częściej na temat nauczycieli i sposobów ich postępowania, metod wychowawczych itp. Okazji jest mnóstwo.
To, co mnie w nich uderza, to ciągła negacja wszystkiego.

Pani od angielskiego jest niedobra, bo za dużo od dzieci wymaga.
Pani od wf-u wymyśla za dużo ćwiczeń. I po co.
Pani wychowawczyni stosuje złe metody wychowawcze, bo ukarała mojego syna/córkę, a on/ona tylko…
Po co tyle zadaje do domu, po co tyle każe pisać w klasie, a dlaczego za mało dzieci malują…
Albo: może uda się tę panią trochę wychować, bo jest młodą nauczycielką, to nie ma jeszcze swoich przyzwyczajeń.

Oczywiście nie jest tak, że ja jestem w stu procentach zadowolona ze szkoły mojego dziecka.
Wbrew temu, co starano się nam przez cały ubiegły rok wmówić, nie jest szkołą przygotowaną na przyjęcie sześciolatków i w ogóle jeśli idzie o możliwości organizacyjne i techniczne pozostawia wiele do życzenia.
Oczywiście żadna z nauczycielek  nie jest idealna, ale nie zauważyłam, żeby którakolwiek z nich działała wbrew dzieciom czy na ich szkodę czy nie była zaangażowana.
Wręcz przeciwnie, na te możliwości, które mają, robią dużo, chce im się i angażują się w 100%.
A, że nie zawsze i nie wszystko się udaje?
Tak już po prostu jest, nam też nie wszystko się udaje.

Chodzi mi o to, że istnieje jakaś niepisana, niewypowiedziana do końca opozycja rodzic/nauczyciel.

I tak sobie myślę zawsze przy okazji takich rozmów, o ile byłoby lepiej gdybyśmy tym ludziom trochę zaufali.
Działają w ciągłym bałaganie.
Co minister, to nowe zmiany, nowe podręczniki, programy – trudno się w tym wszystkim połapać..
Chaos, w którym trzeba się odnaleźć, zachować spokój i przekazać wiedzę i wartości maluchom.

I do tego ciągłe pretensje i wymagania rodziców.
Ja wiem, że każdy z nas chce jak najlepiej dla swojego dziecka, ale nie da rady opanować kilkudziesięcioosobowej klasy, jeśli będą w niej sami indywidualiści, sami egoiści zapatrzeni tylko w siebie.
Klasa to mała społeczność. Muszą w niej obowiązywać zasady. I wszyscy powinni ich przestrzegać.
Jak w społeczeństwie.
Swoją wyjątkowość można pokazać w inny sposób, niż wprowadzanie chaosu i utrudnianie życia wszystkim dookoła.
A wydaje się, że niektórzy tego nie rozumieją.

Coś, co ja nazwałabym po prostu brakiem wychowania  i elementarnych zasad, usprawiedliwiają charakterem, brakiem cierpliwości, temperamentem, znudzeniem
No taki on/ona już jest.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *