Archiwum bloga

Bez internetu, iphona, telewizji…Można? A po co?

Baby looking at laptop
Ten wpis został sprowokowany artykułem , który przeczytałam kilkanaście dni temu.
Można go znaleźć TUTAJ.

Opisana w nim próba oczyszczenia się w ciszy i spokoju własnego domu dzięki uwolnieniu się od wszelkich zdobyczy techniki, odcięcia się od ciągle napływających informacji, wydała mi się piękna, inspirująca, odważna i  trudna. No i bardzo wartościowa.
A  jednak po przeczytaniu wszystkiego i przemyśleniach, bardziej chyba jestem przeciw niż za.

Wczoraj…

Jestem z tego pokolenia, które wychowało się jeszcze bez komputera i telefonu komórkowego. Takie rzeczy nie mieszczą się już w głowach moich dzieci. Jak myśmy przeżyli, co robiliśmy?
Nic nadzwyczajnego.
Kiedy chciało się odwiedzić koleżankę, to albo umawiało się z nią wcześniej, w szkole czy w pracy, albo po prostu się do niej szło. Była, to  dobrze, nie było jej, trudno i tyle.
Spędzaliśmy czas zwyczajnie, na rozmowach, wspólnych imprezach, w kinie.
Jednym z takich najfajniejszych momentów było wspólne słuchanie nowej płyty The Cure ( już oczywiście nie pamiętam której) w domu u kolegi, który jako jedyny był szczęśliwym posiadaczem odtwarzacza płyt CD.
To było coś. Siedzieliśmyy na podłodze pod ścianami, popijaliśmy coś, chyba piwko, i delektowaliśmy się pięknymi dźwiękami. Potem była dyskusja i rozbieranie wszystkiego na czynniki pierwsze. Ja nie brałam w tym udziału, bo nigdy nie potrafiłam niczego aż tak zanalizować. Muzyka to dla mnie uczucia, wrażenia, emocje, piękno – albo mi się podoba, albo nie.
Kiedy poszłam do pierwszej pracy, komputery dopiero zaczęły  się pojawiać. Pamiętam, że bałam się nawet włączyć to wielki ustrojstwo.
Robienie zdjęć to też było przeżycie, bo przecież można ich było zrobić tylko określoną liczbę. Podglądnąć czy wyszły czy nie można było dopiero w ciemni.
Nie wiedzieliśmy tyle o sobie, ale nie byliśmy z tego powodu nieszczęśliwi, nie byliśmy w szoku i beznadziei

No, ale daliśmy radę i dziś nie jeden z nas  wsiąkł w wirtualną rzeczywistość, nie mniej niż małolaty z podstawówki.

…i dziś

Nasze dzieci postrzegają już świat trochę inaczej.
Wciąż są świetnymi dzieciakami uwielbiającymi zabawę i śmiech. Kochają poganiać za piłką i popływać w basenie. Chcą mieć przyjaciół i czuć akceptację, chcą być potrzebni. To się nie zmienia.
A jednak ich życie toczy się jakby obok realnego świata.
Nie wyobrażają sobie dnia bez sprawdzenia poczty po kilkanaście razy, wysłania 30 sms-ów, kliknięcia kilku lajków na facebooku.
Są ze sobą w ciągłym kontakcie, ale rozmawiają ze sobą szybko, w pośpiechu, skrótami , „po łebkach”.
No i nie potrafią sobie zorganizować czasu bez „wspomagaczy” w postaci tableta, gierki w iphonie, albo konsoli.
Nie do pomyślenia jest, że można po prostu posiedzieć – popatrzeć i nic nie robić. Oni muszą mieć zajęte ręce, nie chcą siedzieć w ciszy.
Przerażający jest dla mnie widok biegaczy, rowerzystów, rolkowców, którzy po parku, lesie poruszają się ze słuchawkami na uszach.
Melomani. A tymczasem prawdziwie przepiękna muzyka rozbrzmiewa wszędzie wokół.
Czasem można odnieść wrażenie, że nawet kiedy się spotykają, rozmawiają ze sobą przez te cuda techniki, a nie bezpośrednio.

Dlaczego tak jest? Co jest w tym złego?

Kiedy pisałam te pytania, przyszedł mi do głowy film „Sala samobójców” o nastolatku, który zaniedbany emocjonalnie przez zajętych, zestresowanych, zagubionych rodziców, wsiąka w wirtualny świat. Mroczny, groźny, przez to fascynujący, świat, który go w efekcie zniszczy. Wsiąka, bo szuka w nim akceptacji, zrozumienia, przyjaźni, ciepła, którego mu brakuje realnie

Wszystkie zabawki, gadżety, cuda techniki, wirtualna rzeczywistość, to wszystko samo w sobie nie jest złe.
To jest bardzo dobre, to zmieniło nasze życie, ułatwiło wiele spraw – mam porównanie, wiem co mówię.
To wszystko staje się jednak groźne, kiedy zapominamy  o najważniejszym. O tym, że to nie może być zamiast miłości.
Zamiast zainteresowania, akceptacji, wspólnego spędzania czasu, ROZMOWY.
Czy zatem takie eksperymenty, jak ten opisany przez panią Susan Maushart mają sens?
Jako ciekawostka są pewnie fajne, czy jednak wnoszą cokolwiek do życia?

Podsumowanie

Nie jesteśmy już dzisiaj w stanie obejść się bez wszystkich zdobyczy, ułatwiaczy, pomagaczy, uprzyjemniaczy.
Nie możemy zanegować rzeczywistości, ona jest jaka jest. Nie mamy wyjścia, musimy to wszystko oswoić i zaakceptować i wykorzystywać oczywiście.
Tylko o jednym trzeba pamiętać, o jednej elementarnej zasadzie: to wszystko nie może być zamiast naszej obecności w życiu dziecka.
Bo nawet, kiedy ono się cieszy z każdej nowej zabawki, to i tak mama i tata są najważniejsi. Jeśli są, jeśli się interesują, pomagają, wyjaśniają świat, prowadzą.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *