egzaminy
Archiwum bloga

O czym przypomina mi zapach kwitnącej lipy

Co prawda maj już minął, matury się skończyły i kasztany też przekwitły, ale mnie jakoś ciągle nawiedzają wspomnienia z mojej matury. Może dlatego, że kiedy wychodzę na spacer z psem, muszę przejść wzdłuż szpaleru kasztanowców, a kawałek dalej kwitną lipy? A lipy też ściśle wiążą się z tymi wspomnieniami.Kiedy z koleżanką uczyłyśmy się do kolejnych egzaminów, spotykałyśmy się raz u niej w domu, raz u mnie, a potem się odprowadzałyśmy.
To były krótkie chwile wytchnienia, kiedy można było pogadać o czymś innym niż egzaminy i odetchnąć świeżym powietrzem.

Rozstawałyśmy się zawsze pod lipą, która rosła w połowie drogi pomiędzy naszymi domami.
Ten zapach kwitnącej lipy do dzisiaj sprawia, że kiedy tylko go poczuję, przypominam sobie te chwile, kiedy planowałyśmy swoją przyszłość, marzyłyśmy o tym, co nas czeka i byłyśmy pełne wiary i optymizmu w to, że wszystko będzie tak, jak sobie wymyśliłyśmy.
I oczywiście, chociaż starałyśmy się do tego nie przyznawać, nawet same przed sobą, trochę się bałyśmy tego nieznanego, co było przed nami.

A jaka była ta nasza matura? To był rok 1989.
Na polskim trzeba było napisać długie wypracowanie na kilku kartkach papieru kancelaryjnego. Taki w kratkę, formatu A4. Poszło. Język polski i pisanie to była moja mocna strona.
Matematyka = koszmar. Byłam i jestem tępa, a na dodatek mieliśmy naprawdę kiepskiego nauczyciela. Jako człowiek, super, wiedzę miał, ale był złym nauczycielem. Nie potrafił nas niczego nauczyć.
Jednym słowem „jakoś” się udało. Nie było elektroniki, ale mieliśmy inne sposoby, a i nikt nas nie pilnował aż tak, jak pilnuje się maturzystów dzisiaj.
Reszty egzaminów właściwie nie pamiętam. Zdawało się ustnie, było trochę nerwów, ale ogólnie nie było źle.
Męczące było to, że trwało to i to trwało i końca nie było widać.

W ogóle cały ten maturalno-egzaminacyjny rok, bo zaraz potem były egzaminy na studia, był bardzo męczący.
Nawet nie stresujący, a męczący właśnie.
Zaraz na początku 4 klasy, bo do liceum chodziło się wtedy 4 lata, wszystko zostało podporządkowane maturze.
Ani przez chwilę nie pozwolono nam o niej zapomnieć. Ciągle jakieś korepetycje, dodatkowe zajęcia, nowe lektury – cegłówki, przykładowe tematy. Sama już nie pamiętam wszystkiego.
W gruncie rzeczy przynosiło to, w moim przypadku, mierny skutek.
Ja zawsze wolałam się uczyć sama.
Tyle, że nie było z czego. Nie było wówczas materiałów takich, jak dzisiaj – repetytorium maturalne z każdego przedmiotu czy karty pracy. Jak sobie człowiek nie zrobił notatek, a mało kto robił, albo, jak nauczyciel czegoś nie przygotował i dał, a nie dał, jak nie przyszedłeś na zajęcia, to leżałeś i kwiczałeś.
Nie było Internetu, gdzie, jak by nie patrzeć, wiele pomocy można dzisiaj znaleźć.

No i chodziłam, wszyscy zresztą chodziliśmy na te zajęcia dodatkowe. I ciągle słuchaliśmy, jaki to ważny egzamin przed nami, jak to zaważy na naszym życiu, jaka to odpowiedzialność, co będzie, jak się nie uda…
Zwariować od tego można było.
Tylko jedna nauczycielka, pani od historii, mówiła: co się martwicie, dacie sobie radę i po prostu uczyła nas historii.
I robiła to genialnie.

Tak naprawdę z całego tego roku najlepiej wspominam Studniówkę. Bo po zdanej maturze byłam tak zmęczona, że nawet nie bardzo potrafiłam się cieszyć.
A teraz, za parę lat, czeka mnie powtórka z rozrywki x 2.
Zobaczymy, jak to będzie. Po drodze jeszcze kilka innych przygód.

Wspomnienia, wspomnieniami, ale, jak zauważyliście, w tekście jest link.
Jest, bo Księgarnia taniasiazka.pl odezwała się do mnie akurat, kiedy kwitną lipy. Kiedy przekwitną też warto do nich zajrzeć.
Tak się to ładnie zbiegło w czasie:-)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *