Dezodorant z zieloną glinką. Mój pierwszy
Okazuje się, że używanie naturalnych kosmetyków nie zawsze jest proste i oczywiste.
Dezodorant, który dla mnie jest wybawieniem, w przypadku córki nie zadziałał.
Organic Life jest the best
Kiedy odkryłam te kosmetyki, byłam po prostu zachwycona.
Chciałam używać wszystkiego: kremów, balsamów do ciała, mydła, toników, ser, fitoleguratorów, dezodorantów…
Wypróbowałam chyba wszystko, co oferuje Organic Life, oczywiście z serii pasujących do mojej skóry.
I z czasem stworzyłam swój „żelazny zestaw”, który się po prostu sprawdza, działa i dzięki któremu moja skóra pomimo upływu czasu jest w naprawdę dobrej kondycji.
Podobne zestawy mają moje córki.
A fitoregulatory Smocza krew, Copaiba i Przestęp biały to coś bez czego już dzisiaj po prostu, z ręką na sercu, nie wyobrażamy sobie życia.
Dezodorant jednak się nie sprawdził
Kiedy dowiedziałam się tego, co wiem dzisiaj na temat aluminium, złapałam się za głowę.
Moje dziewczyny w tym czasie zaczynały wchodzić w nastoletniość, zaczęły dojrzewać.
Zaczęły potrzebować dezodorantu.
Różnie to w tym okresie dojrzewania bywa.
Niektóre nastolatki przechodzą przez ten czas w stanie niemal „nienaruszonym”, że się tak wyrażę.
Ich skóra nie szaleje i nie pokrywa się tysiącami wyprysków. Nie pocą się spektakularnie i nie wydzielają woni, która skutecznie odstrasza wszystkich wokół.
Inni wręcz przeciwnie, toczą nierówną walkę ze swoim organizmem i potrzebują pomocy z zewnątrz.
W przypadku mojej córki musiałyśmy stoczyć walkę
O ile kosmetyki do twarzy Organic Life z serii dla nastolatków sprawdziły się genialnie, o tyle walka z poceniem została przegrana.
Żaden z trzech naturalnych dezodorantów, jakie Organic Life ma w ofercie, nie pomógł.
Zaczęłyśmy więc poszukiwania i wpadłyśmy niemal w czarną rozpacz – bardziej ona niż ja, bo jej wydawało się, że świat się kończy, a każdy, kto się do niej zbliża, odsuwa się z obrzydzeniem.
W sklepach kupić można czy można było, bo nie wiem szczerze mówiąc, jak sytuacja wygląda w tej chwili, jedynie antyperspiranty blokujące pocenie się pełne dziwnych składników ( a jak kiedyś już pisałam, nie o to w tej całej zabawie chodzi) .
I wszędzie aluminium.
Udało nam się znaleźć kilka dezdorantów wolnych od aluminium, ale podobnie, jak te z Organic Life, nie działały.
I co było robić
Zaczęłam przeszukiwać Internet.
Znalazłam kilka naturalnych sposobów na hamowanie pocenia.
Dzisiaj już nie pamiętam, ale na pewno jednym z nich było regularne picie ziół i kąpiele w naparach.
Z góry wiedziałam, że to możemy sobie darować.
Bo po pierwsze nie znam się na tyle na ziołach, żeby móc ocenić, czy w tak młodym wieku zbyt długie czy częste ich przyjmowanie nie spowoduje jakiś skutków ubocznych.
Po drugie wyobrażacie sobie nastolatkę, która pamięta o parzeniu ziółek i pije je regularnie?
Jeśli mama dopilnuje, to może, ale i to zwykle pali na panewce, bo ciągłe „zaraz przyjdę” powoduje, że zioła trzeba wylać, bo tak długo czekają, że po prostu się psują.
Szukałam więc dalej i znalazłam kilka naturalnych dezodorantów w kosmicznych cenach.
Przeanalizowałam sytuację i zdecydowałam, że nie jestem aż tak zdesperowana.
I szukałam dalej.
Jak to mówią, szukajcie, a znajdziecie
I wreszcie… bingo!
Chociaż nie od początku.
Znalazłam bowiem przepis na samodzielne wykonanie dezodorantu.
O rany, to przecież trudne.
Na pewno mi się nie uda.
Nie mam warunków.
Zawsze po cichu podziwiałam ludzi, którzy samodzielnie przygotowują sobie kosmetyki, ale zawsze też uważałam, że ja się do tego nie nadaję.
Nie potrafię.
Nie mam na to czasu, ani cierpliwości.
Co było jednak robić?
Nie miałam innego rozwiązania, a córka cierpiała.
Unikała ćwiczeń na WF, bo wstydziła się przebierać.
Nie chciała spotykać się z koleżankami, bała się podnieść rękę w szkole.
I faktycznie przebywanie obok niej mogło nie być przyjemne dla kogoś, kto nie kocha jej tak, jak ja.
Zrobiłam samodzielnie pierwszy w życiu dezodorant
Nie miałam wyboru.
Kupiłam wszystkie składniki i pewnego pięknego sobotniego przedpołudnia z duszą na ramieniu przystąpiłam do pracy.
Sam proces okazał się zupełnie nieskomplikowany i poszło mi o wiele lepiej niż się spodziewałam.
Było trochę strachu o to czy uda mi się uzyskać oczekiwaną konsystencję, ale się udało i dezodorant znalazł się w rękach mojej pełnej nadziei córki.
Minęły trzy dni, kiedy przyszła do mnie z uśmiechem od ucha do ucha i oznajmiła: mamo to działa.
Dzisiaj już z ręką na sercu i ze stu procentową pewnością mogę powiedzieć, że produkowany przeze mnie dezodorant działa.
Dzisiaj już obie moje córki używają go regularnie i nie chcą zamienić na żaden inny choćby najbardziej kolorowy i pachnący.
Bo dobrze po pierwsze wiedzą, co kryje się za tymi zapachami, a po drugie chociaż się pocą, bo tak ma być, to można się do nich bez obaw zbliżyć i przytulić.
I wszyscy są zadowoleni.
Naturalny dezodorant z zieloną glinką
Żeby przygotować ten dezodorant potrzeba:
masło shea (40%) – 20g
skrobia ziemniaczana (24%) – 12g
soda oczyszczona (24%) – 12g
olej słonecznikowy (8%) – 4g
glinka zielona (4%) – 2g
kilka kropli mieszanki olejków: eukaliptusowego, miętowego
Kiedy składniki mamy przygotowane, wyparzamy dwie łyżki i dwa szklane naczynia, w których będziemy przygotowywać dezodorant, oraz słoiczek na gotowy produkt.
Następnie odważamy w pierwszej misce masło shea i olej słonecznikowy.
Trzeba przygotować kąpiel wodną, w której będziemy rozpuszczać i mieszać masło z olejem.
Zagotowujemy więc wodę i przelewamy ją do miski lub garnka.
Na garnek z gorącą wodą stawiamy miseczkę z przygotowanymi składnikami i mieszamy do całkowitego rozpuszczenia.
W międzyczasie w drugiej miseczce dokładnie mieszamy sodę ze skrobią ziemniaczaną i zieloną glinkę, tak żeby nie było grudek.
Łączymy zawartość obu misek wlewając płynne oleje do proszków i mieszamy do uzyskania gładkiej konsystencji.
Potem, dosłownie na chwilę, wstawiamy mieszankę do zamrażalnika (aby się trochę zestaliło), po czym dodajemy olejki eteryczne, znowu mieszamy i przekładamy do słoiczka.
Dezodorant jest gotowy do użytku – nakładamy go palcami i rozsmarowujemy pod pachą cienką warstwę.
Wbrew moim obawom, nie pozostawia on tłustych, ani brudnych plam na ubraniach.
Nie wygląda być może pięknie i nie pachnie powalająco, jednak w stu procentach spełnia zadanie, do którego jest przeznaczony.
A o to przecież w dobrym dezodorancie chodzi .
I można wykonać wersję w sztyfcie, jeśli ktoś ma taką chęć.
Instrukcję znajdziecie na stronie, z której ten przepis pochodzi.
A tak swoją drogą, to zastanawiam się, dlaczego gotowe dezodoranty, które znalazłam wcześniej, są aż tak bardzo drogie.
Dziękuję Zielony Słoiczku
Blog Zielony Słoiczek, z którego, jak się domyślacie przepis pochodzi, jest pełen cudownych przepisów.
I nie tylko przepisów.
Oprócz dezodorantu, który przygotowuję, jest jeszcze kilka innych, które prawdopodobnie już wkrótce też wypróbuję.
Są przepisy na kremy, szampony, inne mazidełka dla duszy i dla ciała, jak pisze sama autorka o imieniu Marta.
Marta jest mamą, więc znajdziecie u niej też mnóstwo ciekawych tematów związanych z dziećmi, hobby, spędzaniem wolnego czasu, przepisy na smaczne i zdrowe jedzonko.
Jednym słowem, chcę powiedzieć, że bardzo warto do Marty zajrzeć 🙂
A ja pozostaję wierna Organic Life i jednemu z trzech dezodorantów, jakie oferuje.
Dezodorant botaniczny, grejpfrut, cytryna.
Dezodorant botaniczny, mięta, cytryna i dezodorant botaniczny bezzapachowy.
Bardzo dobrze sprawdzają się przy wrażliwej i skłonnej do podrażnień skórze.
Używam ich naprzemiennie.
Są delikatne. Te które pachną, pachną delikatnie, bardzo przyjemnie i sprawdzają się w moim przypadku idealnie.
A po co zmieniać coś, co się tak dobrze sprawdza. Prawda?
Jeden komentarz
Pingback: