Duch

Wyjątkowy „Dziadek do orzechów”

dziadek do orzechów w wykonaniu orkiestry Smyki
foto: herbert2512

Są tacy ludzie pośród nas, którym zresztą po cichu zazdroszczę tej wewnętrznej siły, której u siebie nie dostrzegam. Którzy potrafią zrobić COŚ właściwie z niczego.
Coś, co wydawałoby się, jest niemożliwe.
Bo trzeba by zaangażować tylu ludzi i jak tu zgrać wszystkie terminy?
Bo kasy nie ma.
Bo gdzie my to zrobimy i jak to wszystko właściwie ogarnąć?
Wiem, że nie macie pojęcia o co mi chodzi, ale za chwilę wszystko będzie jasne.
Bo dzisiaj opowiem Wam o wydarzeniu, którego byłam zaledwie świadkiem i moja rola ograniczała się do pamiętania terminów i dostarczania mojego dziecka w odpowiednie miejsce na określoną godzinę.
Najchętniej sama wzięłabym w tym udział, ale ponieważ to niemożliwe, to cieszę się, jak dziecko mogąc być przydatna chociaż w taki sposób i  mogąc z bliska czasami obserwować rozwój wydarzeń.
A czasem coś przynieść, albo potrzymać:-)

To nie o mnie jednak ma być opowieść, więc pójdźmy dalej.
W ubiegłą sobotę na scenie naszego Teatru Lalki i Aktora im. A. Smolki odbył się spektakl „Dziadek do orzechów„.
Udział wzięły „Smyki” Dziecięca Orkiestra Smyczkowa naszej Szkoły Muzycznej i zespół Teatrowni działającej przy naszym teatrze dramatycznym.
Na scenie było w momentach kulminacyjnych 80 osób, do tego doliczmy 6 osób opiekujących się całym przedsięwzięciem czyli nasza pani Miłka kochana i aktorzy opiekujący się Teatrownią, do tego osoba, która Dziadka zaadoptowała na cele tego przedstawienia, a której nazwiska nie pamiętam za co przepraszam. Do tego doliczyć trzeba miłe panie z obsługi teatru lalek i jego dyrekcję, która udostępniła swoją scenę na próby i trzy przedstawienia.
A wszystkiemu patronował urząd naszego miasta.
Ponad sto osób lekko licząc prawdopodobnie było w to całe przedsięwzięcie zaangażowanych.

A pomysł wyszedł od naszej niezastąpionej pani Miłki. Pewnie, że nie stworzyłaby takiego przedstawienia samodzielnie, ale zgromadzenie wokół pomysłu takiego mnóstwa ludzi i kilku instytucji jest, jak sami pewnie niejednokrotnie wiecie, wielką sztuką.
I uwierzcie, że było warto. Tyle radości i szczęścia i tylu uśmiechniętych twarzy, tych młodych i tych starszych po jednej i drugiej stronie sceny zgromadzonych w jednym miejscu dawno nie widzieliście.
Ja na pewno.

A zaczęło się wszystko od koncertów z muzykami z niemieckiej szkoły. Najpierw wizyta u nich, potem ich wizyta u nas.
Zawiązały się, jak się okazuje i głębsze relacje – jeden z niemieckich kontrabasistów przyjechał teraz, żeby zagrać z naszymi dzieciakami.
Pani Miłka prowadzi w szkole chór i orkiestrę dziecięcą. O tym, co robi poza tym, można by pewnie książkę napisać.
To cudowna osoba o niespożytej energii, zawsze uśmiechnięta i życzliwa.
I kocha to co robi.
Nie ma w tym żadnej przesady, ona tym po prostu żyje.
Dzieci to czują, dlatego nie ma opcji, żeby nie pójść na zajęcia chóru czy orkiestry.
Chór zresztą w którymś momencie edukacji nie jest obowiązkowy, ale wiele dzieci zostaje, choć wiąże się to z większą ilością godzin spędzonych w szkole.
Gdyby na świecie było więcej takich nauczycieli pewnie żyłoby się wszystkim nam wiele lepiej.

No, to teraz kilka słów o samym przedstawieniu.
Był to fragment zaledwie zaadaptowany na potrzeby teatru.
Przedstawienie proste, żadnych fajerwerków w postaci dekoracji czy popisów aktorskich, ale chyba ta prostota właśnie m. in. sprawiła, że tak bardzo się podobał.

Członkowie opolskiej Teatrowni, którzy wystąpili na scenie, to ludzie w różnym wieku. Od kilkuletnich dzieci do osób na oko w wieku lat 60 – 70.
Amatorzy – pasjonaci.
Spotykają się w tygodniu, zdaje się również w weekendy i po prostu poznają świat teatru.
Próbują swoich sił, poznają swoje możliwości, pracują razem i czasami występują.
Opiekują się nimi aktorzy naszego teatru dramatycznego.

W „Dziadku do orzechów” postawili na proste środki wyrazu. Symbolika i kostium, ruch sceniczny.
Rosyjski taniec w wykonaniu najstarszych aktorek po prostu genialny, „Walc kwiatów” podobnie.
Mali Chińczycy  słodcy i poza jednym ruchem i kapeluszem nic właściwie nie trzeba było, żeby przenieść nas, widzów tam, gdzie Dziadek poszukiwał Krakatuka.

Na koniec symboliczna brama do świata snów i baśni i siłą rzeczy do świata muzyki, stworzona jednym ruchem połączonych ramion 40 osób.

Przepiękne.
Trochę już zapomniałam, jaki prosty i dzięki tej prostocie wspaniały może być teatr.
A nasi orkiestranci na drugim planie, tam dokąd prowadziła w finale brama, dawali z siebie wszystko. Grali wspaniale nawet, kiedy byli już naprawdę zmęczeni. Nasza Królewna po wszystkim stwierdziła, że ma zakwasy od skrzypiec 🙂
Jak by nie patrzeć, wszyscy mieli prawo do zmęczenia.
Grali od godz. 8 rano, kiedy odbyła się próba, potem  o godz. 10, 12 i 13.30.
Początkowo planowano dwa przedstawienia, ale zainteresowanie było tak duże, że wspólnie uzgodniono, że będzie jeszcze jedno dodatkowe.
Wyobraźcie sobie wylewający się na szarą, smutną ulicę tłumek uśmiechniętych od ucha do ucha ludzi. Młodych i starych.
Piękny widok.

W takich chwilach mam takie poczucie, że wszystko jest na swoim miejscu, że jestem częścią świata właśnie tu, gdzie jestem.
Bo właśnie tu mam być, bo tu jestem potrzebna z tym, co mam i jaka jestem.
I tak bardzo się cieszę, że Królewna przetrwała trudne chwile i teraz jest szczęśliwa  mogąc brać udział w tego rodzaju wydarzeniach.

Po wszystkim były u nas sanki i nasza Królewna stanęła na nogi, a po zmęczeniu nie  został nawet ślad.

3 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *